Brytyjska firma boi się przeprowadzki do Polski, bo Hindusi-pracownicy nie czuliby się u nas bezpiecznie - mówi były premier Marek Belka. Niemcy nie chcą kupować naszej żywności, bo Polacy to nacjonaliści - wtóruje mu Janusz Piechociński, były wicepremier. Wskaźniki sugerują jednak, że biznes jest bardziej wytrzymały na polityczną i społeczną awanturę.
- Dostaję od rolników sygnały, że sprzedaż polskich kurczaków i jabłek nie idzie tak jak w poprzednich latach. Niektórzy usłyszeli w Niemczech, że nie chcą produktów z Polski, bo u nas rządzą nacjonaliści - mówi Janusz Piechociński w rozmowie z WP money.
Były wicepremier i minister gospodarki w rządzie Donalda Tuska mówi też, że wszystkie krytyczne publikacje w światowych mediach są skrzętnie wykorzystywane przez naszych gospodarczych konkurentów. Jak?
Podczas negocjacji wystarczy przypomnieć, co czołowi politycy konkurencyjnego kraju mówią o pochodzeniu inwestora. Zdaniem Piechocińskiego trudno liczyć na milionowe inwestycje z Emiratów Arabskich, gdy czołowy polityk kraju zarzuca uchodźcom z Bliskiego Wschodu roznoszenie chorób, tak jak to zrobił w swoim czasie Jarosław Kaczyński.
Bo u was Murzynów biją
- Byłem niedawno w Londynie i zachęcałem do inwestowania w Polsce. Ale podczas jednego ze spotkań jeden ze słuchaczy wstaje i mówi: "Ale u was Murzynów biją!". Nie użył dokładnie tych słów, ale przywołał przypadki pobicia na tle rasowym. Potwierdziłem, że takie są, na co on odpowiedział, że jego firma zatrudnia wielu Hindusów, więc przeniesienie się do Polski będzie dla nich po prostu niebezpieczne - powiedział Marek Belkaw wywiadzie dla "Kultury Liberalnej".
Zdaniem Belki rząd za słabo reaguje na przejawy nienawiści wobec obcych. Niektóre niefortunne wypowiedzi polityków rządzących dolewają oliwy do ognia. Mariusz Błaszczak masową histerię z Ełku tłumaczył zrozumiałym strachem przed terroryzmem. Belka sugeruje, że to odbije się na decyzjach firm.
- Przez blisko rok, rozpoczynając od wyborów prezydenckich, atmosfera wokół inwestorów zagranicznych bardzo się zagęszczała - uważa prof. Robert Gwiazdowski z Warsaw Enterprise Institute. Wskazuje, że było sporo wypowiedzi, które mogą wystraszyć przedsiębiorców. Chodzi m.in. o plany reprywatyzacji banków, mediów i sądowe batalie o poprzednie prywatyzacje. Warto wspomnieć o PKP Energetyce, o którą minister Adamczyk chce się bić z funduszem CVC Capital Partners.
Ekspert przypomniał przy tym, że wypowiedzi rządzących w Polsce szybko podchwytują najpoważniejsze zachodnie tytuły - od "Financial Timesa" przez "The Wall Street Journal" na "The Economist" kończąc. Zresztą fala krytycznych publikacji wcale się nie skończyła. 3 stycznia znany amerykański miesięcznik "Foreign Policy" napisał m.in. o Polsce tak: "Unia Europejska i jej wymagania ubrały niektóre społeczeństwa w "demokrację". Teraz widzimy upadek tego mirażu". "Polska nie była tak demokratyczna na jaką wyglądała" - grzmi magazyn w tytule. Z polskiej perspektywy brzmi jak obelga. Z perspektywy inwestorów to ostrzeżenie.
WEI zaznacza, że o Polsce rozmawiają nie tylko media. "Wiele bardzo krytycznych ocen naszego kraju przekazywanych jest dalej pocztą pantoflową przez organizacje przedsiębiorców" - czytamy w raporcie.
Sytuację jednak inaczej widzą przedstawiciele biznesu niż byli politycy. - Napięta sytuacja polityczna w kraju nie odstraszyła inwestorów - mówiła we wrześniu w Krynicy Zdrój WP money Beata Stelmach, prezes GE na Polskę i kraje bałtyckie. Stelmach w rządzie Donalda Tuska pracowała w MSZ - jako wiceminister odpowiadała za dyplomację gospodarczą. Prezes GE tłumaczy, że inwestorzy nie są obojętni na sygnały z poszczególnych krajów. Biznes to jednak biznes i wygrywa kalkulacja. - Firmy globalne funkcjonują w różnych reżimach prawnych i warunkach prowadzenia biznesu. Mają doświadczenia, które powstrzymują je od podejmowania gwałtownych decyzji - wyjaśniała. Stelmach jest zdania, że moda na Polskę cały czas trwa.
Stawka jest naprawdę wysoka
Wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce wyniosła na koniec 2015 roku (ostatnie pełne dane roczne NBP) 159 mld euro. Najwięcej zostawiły u nas firmy zarejestrowane w Holandii (30,3 mld euro), Niemczech (27,3 mld euro), Luksemburga (19,3 mld euro) i Francji (17,9 mld euro).
Określenie, jaki wpływ na inwestorów z zagranicy mają doniesienia o rasizmie w Polsce jest niezwykle trudne. Z dostępnych informacji wynika, że biznes zagraniczny wygląda na niewzruszony całym zamieszaniem. Owszem, z danych Głównego Urzędu Statystycznego po trzecim kwartale tego roku wynika, że inwestycje w Polsce wyhamowują. Na dodatek dynamika spadku wyraźnie wzrosła. W pierwszym kwartałem inwestycje spadły o 2,2 proc, w drugim już o 5 proc, a w trzecim o 7,7 proc. Ale w tej chwili w głównej mierze za spadek inwestycji odpowiadają samorządy i spółki skarbu państwa. Z kolei delikatne spadki inwestycji prywatnych równie dobrze mogą być spowodowane problemami całej Unii Europejskiej.
Sławomir Majman, były szef Polskiej Agencji Informacji i Inwestycji Zagranicznych w grudniu pisał, że rok 2016 okazał się bardzo udany dla Polski pod względem inwestorów z zagranicy. Majman nie jest szefem PAIIZ-u od maja ubiegłego roku, ze stanowiska wyrzuciła go ekipa Prawa i Sprawiedliwości.
Bezpośrednie inwestycje zagraniczne wyraźnie zwolniły już w 2015 roku. Po rekordowym 2014 (załapaliśmy się nawet do 20 największych odbiorców BIZ na świecie) spadek wynosił prawie 40 proc. Ale według raportu Konferencji ONZ ds. Handlu i Rozwoju powodem nie były ataki rasistowskie, sytuacja polityczna w kraju, ani medialne wypowiedzi polityków. Pieniądze przestały do Polski płynąć m.in. przez wycofanie się wielu firm z poszukiwania gazu łupkowego. Drugą poważną przyczyną było stworzenie listy kluczowych przedsiębiorstw. Zagraniczne koncerny nie mogą w nich mieć więcej niż 20 proc. udziałów bez zgody Skarbu Państwa. Warto dodać, że w tym samym czasie BIZy tracili też Czesi. W ich wypadku spadek inwestycji zagranicznych wynosił 78 proc.
Warto zatem przyjrzeć się drugiej stronie. Czy sygnały o rasizmie w stosunku do Polaków wpływają na biznes w innych krajach? W ostatnim czasie w polskich mediach królował temat stosunku Brytyjczyków do cudzoziemców. Były informacje o obelgach i pobiciach Polaków. Ale na podstawie aktualnych danych NBP trudno oceniać, czy miało to jakikolwiek wpływ na decyzje inwestycyjne Polskich firm na Wyspach. Jeszcze w 2014 roku trafiło tam 385 mln zł, w 2015 roku było to już 576 mln zł. Dane za 2016 rok nie wskażą jednoznacznej odpowiedzi. Nie sposób ocenić, czy firmy wystraszyły się bardziej Brexitu czy traktowania polskich pracowników.
Od miesięcy maleje też liczba wyjeżdżających na Wyspy Polaków. Ale dynamika zaczęła już spadać w 2014 roku. Czyli na długo przed licznymi i głośnymi publikacjami o atakach.
Trudne zadanie Morawieckiego
Od kilku miesięcy wicepremier Mateusz Morawiecki podczas swojego tournée po Europie przekonuje, gdzie tylko może, że inwestowanie w Polsce wciąż się opłaca. Jak wynika z informacji WP money w ciągu najbliższych trzech miesięcy Morawiecki ma pokazać plan, jak przyciągnąć inwestorów m.in. z londyńskiego city. Wicepremier postawił przed sobą niełatwe zadanie. Chce przekonać światową finansjerę, że Wielką Brytanię po Brexicie warto zmienić na Warszawę. W kolejce są już jednak inne europejskie miasta - Berlin, Amsterdam, Wiedeń.
Morawiecki trudności będzie miał więc nie tylko z wyjaśnianiem, że nienawiść w Polsce to jednostkowe przypadki. W tej chwili udało mu się przekonać niemieckiego Daimlera, że warto zainwestować w Jaworze. Udało mu się to, choć od dawna wiadomo, że Jarosław Kaczyński nie jest sympatykiem niemieckiego biznesu. I wielokrotnie wypowiadał to publicznie.
Problem inwestycji zagranicznych jest jednak bardziej złożony niż wskazywałyby na to anegdoty byłych polityków. Tak sam jako zdecydowanie szerszym problemem są przejawy nienawiści wobec obcokrajowców. Są z pewnością czynnikiem, który wpływa na więcej wyborów.
Wyzwanie będzie mieć również Jarosław Gowin. W wywiadzie dla "Pulsu Biznesu" zapowiada powołanie agencji ściągającej zagranicznych studentów i doktorantów. W ten sposób Gowin chce wspierać polskie firmy i odwrócić "drenaż mózgów" z Polski.
Młodym obcokrajowcom Gowin będzie musiał wyjaśnić, dlaczego studenci z Turcji i Bułgarii byli obrażani w bydgoskim tramwaju. Podobny los spotkał czarnoskórych studentów z Portugalii, którzy zdecydowali się na naukę w Rzeszowie. Podobne historie można znaleźć w innych miastach: Gdańsk, Poznań, Toruń. Złamaniem nosa skończyło się wizyta Włocha w studenckim klubie Pinokio - pisała "Gazeta Wyborcza" na początku grudnia.
Narodowa Agencja Wymiany Akademickiej - której powstania chce Gowin - w ulotkach o Polsce będzie musiała przekonać, że jest u nas też bezpiecznie. Zdaniem Marka Belki odrabianie strat wizerunkowych będzie trwało przynajmniej kilka lat.