A idź z tą twoją koleją! - słyszę w telefonie. Po kilku latach pisania o kolejach nawet mnie nie dziwi, gdy te słowa padają zamiast zwyczajowego "cześć". O co poszło tym razem? A o to, że zwrócenie biletu, którego nie chcemy wykorzystać, to droga przez mękę.
Niby sprawa wydaje się prosta. Chcemy jechać na majówkę. Kupujemy dwa bilety na pociąg. Przypadek czy zdarzenie losowe sprawia, że jednak musimy jechać sami. Trudno, różnie w życiu bywa. Oddajemy bilet na pociąg i po potrąceniu jakiejś części zapłaconej kwoty dostajemy zwrot pieniędzy. Proste. Tak powinno to działać. Jednak nie działa.
Dlaczego? Przykład pierwszy z brzegu. Okazuje się, że jeśli kupimy dwa bilety przez internet i nie daj Bóg wydrukujemy je na jednej kartce, to motamy węzeł gordyjski, z którym nie poradzi sobie nawet Aleksander Wielki. Dzwoniący do mnie przyjaciel jednak jeszcze tego nie wiedział.
Nieświadomy tego, co go czeka, poszedł na dworzec Wschodni, żeby zapytać w informacji, jak ma zwrócić bilet. Dworzec w piątek przed długim weekendem przypomina scenerię z bollywoodzkiego filmu: głośno, tłoczno, kolorowo, wszyscy biegają. Nie w informacji. To prawdziwa oaza spokoju. Może dlatego, że nikogo tam nie ma. Na tabliczce jest napisane, że czynne jeszcze przez godzinę, ale za szybą żywego ducha. Tylko herbata stygnie w szklance. Minuty mijają, nikt się nie pojawia. Herbata nie jest już nawet zimna. Ona już zaczyna krzepnąć.
No to do kasy. A właściwie niekończącego się ogonka czekających podróżnych. Odkąd na polskich dworcach wdrożono system kolejkowania - tak proszę państwa, ten stumilowy ogon do kas to usprawnienie wymagające całego systemu - tak wyglądają kolejki. A kiedy już dojdziemy do celu, to okazuje się na ogół, że pani w okienku jest miła, ale może bardzo niewiele. Tak było i w tym przypadku. Otóż zwrócenie biletu wydrukowanego na kartce z innym biletem jest niemożliwe.
Moglibyśmy pomyśleć, że pani w kasie mogłaby wejść do systemu, anulować jeden bilet i wydrukować drugi. Przyjaciel byłby zadowolony, inny pasażer, dla którego zwolniłoby się tym samym miejsce też. Ale nie. Nie da się. Pani w kasie gorączkowo szuka rozwiązania, w końcu znajduje: to ja panu anuluję oba te bilety, a sprzedam inny. Obie strony się zgadzają. Jak pan będzie płacił - pyta pani w kasie. Ale ja nie chcę płacić, tylko zwrócić bilet - tłumaczy przyjaciel. Nie ma szans. Musi kupić teraz trzeci bilet, a poprzednie dwa zwrócić gdzie indziej. Ale znowu się nie da. Bo - niespodzianka - w pociągu jadącym w góry, w sobotę rozpoczynającą majówkę, nie ma miejsc. - Ale ja mam miejsca - tłumaczy przyjaciel. Dwa, a chce mieć jedno.
Unieruchomiona w systemie kolejkowania kolejka tymczasem zaczyna się burzyć. Przyjaciel czuje presję, zabiera swoje dwa bilety na jednej kartce i ulatnia się z dworca z radą pani z kasy na odchodne, by zwrócił bilety przez internet. Tak postanawia zrobić, traktując dwie godziny na dworcu w piątkowy wieczór jako element majówki.
Porażka czekała także na internetowym froncie. - Zwróciłeś w końcu ten bilet? - pytam przyjaciela. - Nie, bo żeby zwrócić bilet, trzeba mieć założone konto, a ja nie chciałem zakładać, bo i tak za dużo spamu mi przychodzi na skrzynkę - mówi. - Czyli wychodzi na to, że mogę kupić bilet przez internet nie mając konta, ale zwrócić go już nie mogę - dodaje. - No nic, pojadę siedząc na dwóch miejscach - zauważa filozoficznie.
PS. Oczywiście nie pojechał. Siedzenie obok odstąpił jednemu z pasażerów, którzy kupili bilet bez gwarancji miejsca. To i tak nie miało znaczenia, bo konduktor nie sprawdzał biletów. Specjalna maszynka mi się popsuła.