Rządzący chcą, żeby każdy Polak mógł sprawdzić, ile podatku zapłaciły największe firmy w Polsce. Organizacje pracodawców i przedsiębiorców przestrzegają przed publicznym linczem biznesmenów. Money.pl pyta z kolei, kiedy będziemy mogli w internecie sprawdzić, ile zarabia sąsiad.
Rada Ministrów na wtorkowym posiedzeniu zdecydowała, że minister rozwoju i finansów będzie publikować informacje zawierające podstawowe dane podatkowe największych polskich firm.
Chodzi tu o grupy kapitałowe i innych podatników, u których wartość przychodu uzyskana w roku podatkowym przekroczyła równowartość 50 mln euro. Według szacunków warunki te spełnia ok. 2 tys. podmiotów. Od 2018 r. do wglądu będą ich przychody, koszty ich uzyskania, dochód albo straty, podstawa opodatkowania i wreszcie kwota należnego podatku.
Jak czytamy w komunikacie: ”proponowane przepisy powinny pośrednio skłaniać podatników do prawidłowego i rzetelnego wypełniania zobowiązań podatkowych”. Jednak przedsiębiorcy widzą to inaczej i protestują. Konfederacja Lewiatan przestrzega przed pośpiesznym i niezasłużonym publicznym linczem. BCC zwraca uwagę, że przecież nie ma niczego złego i niezgodnego z prawem w wykazywaniu podatku do zapłaty w niskiej kwocie, przy jednocześnie wysokich przychodach.
Publiczny lincz przedsiębiorców?
To o czym mówi BCC to oczywistość, ale nie dla wszystkich, jak przekonuje dr Jolanta Gałuszka, ekonomistka i autorka opracowania o jawności informacji podatkowej z Katedry Finansów UE w Katowicach.
- Pamiętajmy, że nie każdy Polak odróżnia przychód od dochodu. Dlatego nie dziwią mnie obawy firm, które boją się stanąć pod pręgierzem. Szybkie oceny wynikające z prostego zestawienia przychodów z płaconymi podatkami spowodują niepotrzebne napięcia - mówi Gałuszka.
Jak z kolei przekonuje dr Kazimierz Sedlak, dyrektor firmy doradztwa HR Sedlak & Sedlak, jawność życia społecznego to jedna z najważniejszych kwestii w państwach demokratycznych.
- Dobrym przykładem jest Giełda Papierów Wartościowych. W raportach rocznych znajdziemy wszystkie dane i każdy może sprawdzić, ile firmy zapłaciły podatku - mówi money.pl Sedlak.
Idziemy w dobrą stronę?
Dla niego zamiary rządu są więc tylko kontynuacją tego co już jest, ale na co nie zwracamy zbyt dużej uwagi. - Z punktu widzenia jawności życia społecznego jest to jakiś krok do przodu. Szkoda tylko, że dotyczy on podatków a nie wszystkich działań instytucji publicznych - dodaje.
Mimo tych wątpliwości i oporu firm postanowiliśmy sprawdzić, czy ten projekt nie jest początkiem większego planu zmierzającego do pełnej jawności przychodów i majątków w Polsce. Zapytaliśmy w Ministerstwie Finansów o ewentualne plany w tym zakresie, ale do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Gdyby jednak tak miało się stać, warto wiedzieć, że nie trzeba tu wymyślać prochu na nowo. Modelem do naśladowania może być np. Norwegia. W tym kraju, jak pisaliśmy w money.pl, w ciągu kilku minut można sprawdzić, ile zarabia sąsiad, szef czy celebryta i ile zapłacił podatku.
Norwegowie podobnie jak nasz rząd przekonują, że jest to idealna wręcz broń do walki z szarą strefą i unikaniem płacenia podatków. Broń, jak to broń, może być jednak obusieczną. Jawność ma też złe strony.
- W Norwegii rzeczywiście funkcjonuje to od lat, ale wszyscy najbardziej zamożni przenieśli się już za granice. Po prostu nie chcą, żeby te informacje były pretekstem do publicznego linczu, o którym mówi Lewiatan - przekonuje Jolanta Gałuszka.
Nie jesteśmy w Skandynawii
Badacz tego problemu zwraca uwagę na coś jeszcze, co może sprawić, że przeniesienie modelu norweskiego do Polski, nie byłoby dobrym pomysłem. Wszystko przez dużo większe niż w Skandynawii rozwarstwienie społeczne.
- Nasze społeczeństwo nie jest jeszcze na to gotowe. Powodowałby to niepotrzebne napięcia. Na jawność w takim stylu jest u nas jeszcze za wcześnie. Zbyt wielu ludzi jeszcze nie jest w stanie godnie żyć, uczciwie pracując - mówi ekspertka.
Podobnie też myśli Kazimierz Sedlak. - Jest z tym duży problem, bo obywatele nie mieli i nadal nie mają zbyt dużej możliwości kontroli wydatków publicznych i życia publicznego - mówi.
Jak przekonuje są różnice między publicznymi pieniędzmi, które są współwłasnością wszystkich, a majątkiem prywatnym. W tym pierwszym przypadku musimy godzić się z tym, że obywatele mają prawo sprawdzać co się z nimi dzieje. Trochę inaczej jest z osobami prywatnymi, które mają prawo do ochrony prywatności i nawet w Norwegii ta prywatność jest gwarantowana.
Już raz próbowaliśmy
- Państwo i obywatele mogą jedynie sprawdzić nasz PIT, czyli to ile płacimy podatków. Jest to ważna sprawa społeczna bo każdy powinien je płacić. Sprawdzając PIT polityka, ministra czy sąsiada mamy możliwość porównania jego standardu życia i jego stanu posiadania z tym, jakie płaci podatki - mówi Kazimierz Sedlak.
Dzięki temu, w jego ocenie, wszyscy stajemy się lepszymi obywatelami, bo wiemy, że łatwo jest skontrolować czy postępujemy zgodnie z prawem. Pytanie tylko czy jesteśmy na to gotowi?
W Polsce już podejmowano próby wprowadzenia jawności zarobkowej. Silny opór przed podobnymi rozwiązaniami ujawnił się już w 2013 r. kiedy OPZZ przedstawił projekt zakładający jawność płac w firmach. Jak pisaliśmy w WP pomysł ten wywołał w Polsce potężną falę dyskusji.
Zwolennicy pomysłu chcieli, żeby wysokość zarobków wreszcie przestała być tajemnicą, przeciwnicy przekonywali, że to informacje poufne. Ich ujawnienie byłoby prezentem dla przestępców, którzy mieliby dostęp do informacji, kogo warto okradać.