Podstawowym motorem rozwoju gospodarczego dla kraju na dorobku powinien być eksport do krajów rozwiniętych.
Dyskusja o potrzebie ożywienia w polskiej gospodarce jest chyba zbyteczna. Ożywienie będzie wtedy, gdy wszyscy będziemy realnie więcej zarabiać. Ale żebyśmy mogli więcej zarabiać, to więcej zarabiać muszą nasi pracodawcy, to zaś z kolei wiąże się ze zwiększonymi przychodami ze sprzedaży. Dochodzimy więc do konkluzji, że tylko zwiększony popyt na produkowane przez naszą gospodarkę towary i usługi może przynieść nam rozwój.
My oczywiście możemy starać się kupować coraz więcej, za coraz to kolejne kredyty, jednak dla rozwoju gospodarki ważne są również i oszczędności. Nie można jednak, przy z grubsza niezmienionych dochodach, jednocześnie wydawać i oszczędzać. Paradoks ten dotkliwie przeszkadza naszym ekonomistom w powrocie naszej gospodarki do fazy wzrostu.
Wydaje się nawet, że są oni skłonni poświęcić oszczędzanie kosztem zwiększonej konsumpcji. Bo o ile oszczędzanie stymuluje rozwój w długim okresie, przekraczającym okres kadencji wyborczej, to zwiększenie konsumpcji znacznie szybciej przekłada się na wzrost, chociaż mało trwały i niestabilny. Ale kto by się przejmował daleką przyszłością.
Stąd znaczące naciski na obniżanie stóp procentowych - pozwolą one narodowi zaciągnąć kolejne kredyty ponad stan, nieco taniej niż dotychczasowe. Propaganda rządowa nadal zachęca do zakupów informując społeczeństwo o kolejnych falach ożywienia, które już nadchodzą i poprawią nasz byt. Dzięki nim już teraz powinniśmy dokonywać zwiększonych zakupów. Jak groźna jest to pułapka możemy już wkrótce się przekonać.
Z drugiej strony zabiera się nam część dochodów z oszczędności w postaci podatku, zaś system bankowy obniża oprocentowanie depozytów znacznie szybciej niż kredytów. Nie opłaca się oszczędzać, zwłaszcza że niepewność co do naszej waluty nadal w poczuciu narodu jest duża.
Jednak jest jeszcze drugie źródło popytu na naszą produkcję i usługi. To eksport. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że zagranicą potencjalny popyt jest wręcz nieograniczony. Tylko żeby chcieli kupować. Sęk w tym, że trzeba być bardziej konkurencyjnym, trzeba mieć odpowiedni kurs wymiany, odpowiednią wydajność pracy, odpowiednio niskie koszty pracy oraz podatki. Jednak my jakoś słabo spełniamy te warunki.
Tymczasem Czesi chcąc szybko podnieść się po powodzi postanawiają dokonać reformy podatkowej. Będą mieli VAT na poziomie 21% - spadek o jeden punkt procentowy, podatek CIT 28% - spadek o 4 punkty procentowe, oraz najwyższy próg PIT na poziomie 37%. A oni nie mają tak wysokiego ZUS-u jak my i trochę niższe zarobki. Czesi staną się po swojej reformie jeszcze bardziej konkurencyjni i to z ich strony po integracji w pierwszym rzędzie obawiajmy się ekspansji importowej.
Drugi przykład to chińska gospodarka, która zwiększa swój PKB w 2002 roku o 7,5%, a w 2003 roku plany mówią o 7,25%. Tak szybki rozwój zawdzięcza przede wszystkim rosnącemu eksportowi. Ale Chiny mają minimalne koszty pracy, stale poprawiają jej wydajność, zaś kurs walutowy ma niewiele wspólnego z płynnością, co gwarantuje pewny zysk dla eksporterów. Pomimo gigantycznej nadwyżki eksportu radzą sobie jakoś z tym problemem nadmiaru bogactwa, ich budżet jest zrównoważony, a dług publiczny znacznie niższy niż polski.
Podsumowując - jedyną szansą Polski na szybki rozwój gospodarki jest eksport. Jego wzrost o 15-20% w ciągu roku jest realny, jednak musimy odciążyć przedsiębiorstwa podatkowo i wprowadzić racjonalną politykę kursową. Być może wystarczyłoby wprowadzić politykę nadwyżki budżetowej - aby spłacać dług publiczny i nieco obniżyć stopy procentowe, przy jednoczesnym zdecydowanym zreformowaniu systemu ubezpieczeń społecznych. Ale któremu rządowi starczy na to odwagi, łatwiej zachęcać do konsumpcji na wyrost.