Nagła dymisja wiceministra infrastruktury Jerzego Szmita to spore zaskoczenie. Choć o możliwości zmian w kierownictwie resortu mówiło się od dawna, to nie spodziewano się jej tak szybko. Jeszcze wczoraj polityk przedstawiał posłom założenia projektu ustawy wymierzonej w Ubera.
Kilkanaście minut po godzinie 10:00 pojawiła się informacja o przyjętej przez premier Beatę Szydło dymisji Jerzego Szmita. Jej powodem miały być nie do końca sprecyzowane "powody osobiste”. Okoliczności sugerują jednak, że decyzja w sprawie zmian kadrowych w rządzie została podjęta nagle. Można spekulować, że dostał propozycję nie do odrzucenia: albo sam złoży dymisję, albo premier sama go odwoła.
Kilka dni przed odejściem z resortu polityk na antenie TVN24 BiS mówił o projekcie przepisów stworzonych przez Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa, które miały blokować działania Ubera w Polsce.
- Nie mamy ambicji do tego, aby wyeliminować z użytku, ten sposób porozumiewania między klientem a pośrednikiem. Technikę zostawiamy tak jak do tej pory. Natomiast rzecz w tym, by ci, którzy wykonują ten zawód, mieli takie same warunki funkcjonowania na rynku – mówił. O tym, że polityk był twarzą projektu ustawy świadczy również fakt, że jeszcze wczoraj, kilkanaście godzin przed dymisją, przedstawiał jej założenia w Sejmie.
Jak ustalił portal money.pl, projekt był oderwany od rzeczywistości. Zaproponowany pomysł blokowania aplikacji, stron internetowych czy numerów telefonu jest niewykonalny.
W tym kontekście warto przywołać publiczną krytykę pomysłów firmowanych przez Szmita ze strony jednego z wicepremierów. Jarosław Gowin 21 września na Twitterze przyrównał pomysł blokowania Ubera do "rozbijania maszyn parowych młotem".
Polityk, biznesmen, opozycjonista
Jerzy Szmit w swojej karierze politycznej należał do niemal dziesięciu formacji politycznych. Wszystkie lokowały się po prawej, postsolidarnościowej stronie, ale z perspektywy 2016 roku obecność w Porozumieniu Centrum braci Kaczyńskich oraz współtworzonym przez Donalda Tuska Kongresie Liberalno-Demokratycznym, może wydawać się szokująca.
Były wiceminister działał również w Unii Polityki Realnej - ugrupowaniu Janusza Korwin-Mikkego. Taką galerią partii w swoim portfolio nie może pochwalić się nawet Ryszard Czarnecki.
Szmit ma w swoim życiorysie także chlubną kartę opozycjonisty z okresu PRL. W 1980 roku współtworzył Niezależne Zrzeszenie Studentów na Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie, za co był przez dziewięć miesięcy internowany w 1982 roku.
Po 1989 roku Szmit aktywnie działał w polityce lokalnej i krajowej - był m.in. radnym miejskim, radnym sejmiku wojewódzkiego, marszałkiem województwa oraz posłem. Miejsce przy Wiejskiej zagrzał tylko przez 4 lata. Do Sejmu wszedł w 2011 roku, ale nie ubiegał się o reelekcję.
Powód? Najprawdopodobniej był to efekt skandali obyczajowych. Najpierw media poinformowały, że Szmit po raz drugi stracił prawo jazdy za regularne łamanie przepisów drogowych.
Później do prezesa PiS zaczęły trafiać donosy. Oskarżano w nich posła o "niemoralną postawę" w życiu osobistym, która odbiegała od głoszonych haseł dotyczących wartości rodzinnych. Tabloidy zarzucały mu, że choć ma rodzinę, to mieszka i prowadza się z kochanką.
Szmitowi, który dwa razy stracił prawo jazdy nie przeszkodziło jednak w rządzie PiS zostać wiceministrem odpowiedzialnym za transport. Co ciekawe, to między innymi jemu podlegała Inspekcja Transportu Drogowego, która zajmuje się łapaniem drogowych piratów.
Był to nie tylko polityk, ale i rzutki biznesmen. Poza prowadzeniem własnej działalności, kierował klubem sportowym Stomil Olsztyn, wykładał na uczelni czy kierował olsztyńskim SKOK-iem.