Money.pl: W gigantycznych kolejkach czekamy na lekarskie zabiegi. Podobno nie ma pieniędzy, by realizować je wszystkie na bieżąco. Czy nasz kraj jest za biedny, żeby leczyć wszystkich potrzebujących?
*Wiesław Karczmarek, były minister skarbu, prezes spółki działającej w branży medycznej: *Nie wydaje mi się.
To dlaczego musimy czekać?
Ostatnio zajmuję się przywróceniem do życia pewnego szpitala. Okazuje się, że 40 procent jego powierzchni zajmuje administracja. Pozostała część to ta, na której przebywają pacjenci. Dla mnie taka relacja jest abstrakcyjna, ale niestety charakterystyczna dla naszej służby zdrowia. Ta zasada przerośniętej i niewydolnej administracji odnosi się także do wyższych szczebli systemu.
Czyli szwankuje system dystrybuowania pieniędzy i zarządzania placówkami.
Tak, bo służba zdrowia, podobnie jak szkolnictwo wyższe, nie poddały się procesowi weryfikacji, który towarzyszył przemianom ustrojowym. No i my politycy - ciągle zmieniając ministrów i koncepcje mechanizmu - spowodowaliśmy, że nie uformował się on w żaden efektywny kształt.
Rozumiem więc, że pieniądze giną w systemie. Jak?
Ja nie potrafię dokładnie wskazać i wątpię by ktokolwiek mógł pochwalić się taką pełną diagnozą. Uważam, że powinno się ją jednak przeprowadzić. Ktoś zupełnie z zewnątrz powinien np. przyjrzeć się, czy niektóre specjalności medyczne nie są faworyzowane, przez co innym brakuje na podstawową egzystencję. Np. wydaje mi się, że problemów nie ma kardiologia, a urologia ma ich pełno. W polskiej służbie zdrowia trwała bowiem walka środowisk, która już się skończyła, ale pewne prawidła po niej zostały.
No i Narodowy Fundusz Zdrowia powinien je weryfikować.
Ale tego nie robi, bo jest zupełnie niewydolny. On funkcjonuje na jakichś absurdalnych zasadach. Czy pan sobie wyobraża, że ja nie mogę załatwić w Warszawie sprawy pacjenta, który jest zameldowany poza województwem. To tak, jakby w PKO pieniądze z bankomatu można by podjąć tylko w swoim mieście. To monopolistyczny moloch, który paraliżuje pracę naszych lekarzy!
Jest proste rozwiązanie. Zlikwidować molocha i pozwolić prywatnym ubezpieczalniom walczyć o klienta. Konkurencja rozwiązuje takie problemy.
Owszem, rozwiązuje. Zapomina pan jednak, że konstytucja wymusza istnienie takiej jednostki centralnej do dystrybuowania pieniędzy. Nie ma też politycznej woli ani ze strony rządu, ani prezydenta, by go zlikwidować.
Co robić w takim razie?
Niech NFZ zostanie, ale niech będzie nowoczesny, do diabła! Trzeba go zreformować. Niech obok niego będą też prywatni ubezpieczyciele medyczni, prywatne placówki - niech stopniowo powstaje ich coraz więcej, bo na razie jest ich bardzo mało.
Dlaczego mało. Boją się inwestować pieniądze w służbę zdrowia.
A dziwi się pan? Dla ich działalności trzeba tworzyć dobre warunki społeczno-polityczne. Biznesmeni niechętnie będą inwestować pieniądze dopóty, dopóki najważniejsi politycy w kraju będą opowiadali brednie, że wraz z prywatyzacją biedni pacjenci ze szpitali wylądują na bruku.
Służba zdrowia to dochodowa, ale i ryzykowna branża - ludzie z pieniędzmi potrzebują więc zachęty i stabilności, a na przestrzeni lat udowodniliśmy, że nasza wizja funkcjonowania opieki medycznej stabilna nie jest.
Można by też obniżyć składkę zdrowotną, by było więcej pieniędzy do wydania na prywatne inicjatywy.
To też jest zagadnienie dotyczące fundamentów systemu i nie widzę żadnej szansy, by nasi politycy zdecydowali się na taki krok.
Skoro nie ma szans na zmianę fundamentów służby zdrowia, to pomówmy o kolejnym jego szczeblu - zarządzaniu szpitalami. Sprawnych mamy w nich menadżerów?
Na pewno są i tacy, ale jest ich za mało. Niestety w naszych szpitalach rządzą przeważnie hermetyczne grupy, które nie dopuszczają wpływów z zewnątrz: _ Jesteśmy na państwowym, więc niech państwo da _. Tak myślą, a to przecież jest początek klęski.
Jestem pewien, że gdyby w szpitalach pojawili się ludzie z gruntownym przygotowaniem ekonomicznym i prawniczym, to kolejki by się skróciły, a pieniędzy nagle zrobiłoby się więcej. Są przykłady takich miejsc. Są nawet placówki, które starają się ukryć nadwyżki.
Proszę więc o instrukcję dla tych, którzy zarządzają, a nie potrafią. Co można zrobić dla wydajności placówki. Przykładowo taką podstawowym zabiegiem jest np. ograniczenie prywatnych rozmów telefonicznych personelu. Jakie są inne sposoby na oszczędność?
Podstawowe sprawy: Gdy to tylko możliwe, należy stosować mało inwazyjne metody leczenia, by skracać czas przebywania chorych na oddziałach. Trzeba wyprowadzać usługi socjalne, takie jak pranie, czy catering na zewnątrz - w naszych szpitalach brakuje natomiast tylko tego, by zakładać ogródki i hodować w nich warzywa dla pacjentów jak w klasztorach.
Należy też zautomatyzować proces archiwizowania dokumentacji medycznej, bo wtedy można dokładnie śledzić wydajność placówki. No i trudna kwestia wykorzystania sprzętu medycznego. U nas często pracuje się na nim od 9 do 13, a potem leży on odłogiem.
Podsumujmy więc, to co ustaliliśmy. Reformować NFZ, stwarzać warunki do powolnej prywatyzacji, wprowadzać do szpitali rzutkich menadżerów z wiedzą ekonomiczną i prawniczą.
Tak. Najprostsze jest to trzecie, bo często od samych lekarzy słyszę, że nie chcą zarządzać tylko leczyć. I słusznie, bo ratowanie ludzkiego życia wychodzi im znacznie lepiej niż kierowanie przedsiębiorstwem.