Zainteresowanie Kartą Polaka, czyli dokumentem, który potwierdza "przynależność do narodu polskiego" i daje posiadaczowi szereg uprawnień (dotyczących przede wszystkim prawa przebywania w naszym kraju) jest tak duże, że na samą rozmowę z konsulem trzeba czekać po kilka miesięcy. Sprawdza on znajomość języka polskiego i historii. Z tej ścieżki mogą skorzystać jedynie osoby, które są w stanie wykazać polskie korzenie - informuje "Gazeta Wyborcza".
Kto pochodzenia nie może udowodnić, musi przedstawić zaświadczenie wydane przez jedną z organizacji polonijnych wytypowanych przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych, że od lat aktywnie działa na rzecz Polski.
Daje to pole do popisu dla oszustów, którzy za odpowiednią opłatą fabrykują "dowody polskości".
Konsulowie z Astany i Winnicy informowali MSZ o przypadkach wskazujących na sprzedaż potrzebnych zaświadczeń przez organizacje. Kilkakrotnie zdarzyło się, że wnioskodawcy, którzy zostali wezwani do uzupełnienia dokumentacji, oświadczali wprost, że wcześniej "wsparli" działalność organizacji polonijnej odpowiednią wpłatą (ok. 1,5 tys. dol.) i w związku z tym byli przekonani, że zaświadczenia odpowiadają wszystkim wymogom.
Skali nadużyć przyjrzała się NIK. Okazuje się, że tylko w latach 2015-17 konsulowie pięciu skontrolowanych placówek odkryli 151 prób wyłudzenia kart na podstawie podrobionych dokumentów. W większości przypadków nie informowali jednak o tym organów ścigania, więc oszuści mogli czuć się bezkarni.
Szacuje się, że w Astanie, Grodnie, Łucku i Winnicy 20 proc. decyzji o przyznaniu Karty Polaka wydano z naruszeniem wymogów ustawy.
W latach 2007-17 o kartę wystąpiło ponad 220 tys. osób. Połowa wnioskodawców mieszka na Ukrainie i Białorusi. Liczba wniosków i wydawanych kart z roku na rok wzrasta. W 2015 r. wydano ich 13,3 tys., a dwa lata później już 15,5 tys.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl