Nieszczelny rurociąg, czyli z angielskiego leaky pipeline, to termin, którym określa się marnowanie potencjału kobiet w nauce. Tendencja nie zmienia się od lat – ponad połowa absolwentów wyższych uczelni to kobiety, ale wśród badaczy robiących karierę naukową jest ich mniej niż 30 proc. - Ludzkość nie dopuszczając kobiet w pełni do pracy naukowej szalenie traci – mówi w money.pl profesor Maciej Nałęcz.
Przyjrzyjmy się liczbom. Dziewczyny stanowią 53 proc. absolwentów wyższych uczelni. Po obronie dyplomu nie zwalniają tempa, bo na początkowych rocznikach studiów doktoranckich również jest ich więcej. I wtedy coś się zmienia. Wśród doktorów kobiet jest już 43 proc. Im wyżej na szczeblach naukowej hierarchii, tym pań jest mniej. Wśród badaczy stanowią 29 proc. Kobiet-profesorów jest 10 proc.
Cały mechanizm został opisany m.in. w badaniach UNESCO i dotyczy trendów światowych. Wśród polskich naukowców dysproporcja płci jest nieco mniejsza, ale proces "wyciekania" wygląda tak samo. – Jeszcze na studiach magisterskich i doktoranckich kobiet jest więcej. Później ta proporcja się odwraca. Studia doktoranckie przypadają na czas, kiedy zaczynają życie rodzinne i wiele z nich nie decyduje się na powrót do nauki. A te, które wrócą, napotykają problem braku etatów na uczelniach – mówi dr Bernadeta Szewczyk z Instytutu Farmakologii PAN w Krakowie, biolog prowadząca badania nad depresją, stypendystka konkursu L'Oréal-UNESCO For Women in Science.
W polskiej nauce jedynie w medycynie kobiet jest więcej niż mężczyzn – 56,3 proc. Równowaga płci panuje jeszcze w naukach związanych z rolnictwem (49,7 proc. pań) i w naukach humanistycznych – 47,3 proc. Ale już w naukach przyrodniczych panie są w mniejszości – 37 proc. Najgorzej jest w dziedzinach związanych z inżynierią i technologiami – zaledwie 20,6 proc. pań. Badacze zwracają uwagę, że w krajach postsocjalistycznych – a więc również i w Polsce – i tak w nauce więcej kobiet niż średnio na świecie. Nie oznacza to jednak, że karierę naukową mogą robić bez żadnych ograniczeń.
O szklanym suficie, kosztach kariery naukowej i o tym, czy kobiety marzą o tytule profesorskim rozmawiamy z profesorem Maciejem Nałęczem, wieloletnim dyrektorem Departamentu Nauk Podstawowych i Inżynieryjnych w UNESCO w Paryżu.
Agata Kalińska, WP money: Dziewczyny chcą być profesorami?
Profesor Maciej Nałęcz: Chcą. Ale jest mnóstwo rzeczy, które wciąż w Polsce źle działają. Bezsensowne są kariery naukowe samotnych kobiet, które muszą opłacać pracę naukową kosztem życia osobistego. Jest strasznie trudno pogodzić małżeństwo, dzieci, prowadzenie domu z karierą naukową. Ona jest bardzo wymagająca, bardzo czasochłonna.
Ale mężczyźni też miewają rodziny i dzieci, i to im nie przeszkadza w karierze.
To się da pogodzić, bo prawdopodobnie to dziewczyny im w tym pomagają. Są przyzwyczajone do tego, że muszą męża wspierać. Albo tak, jak w przypadku mojego małżeństwa, to jest partnerski układ. Moja żona też jest naukowcem, studiowaliśmy razem i od początku pomagaliśmy sobie nawzajem. Ale nie zawsze tak jest.
Czy w Polsce jest szklany sufit?
Oczywiście, że tak. Wystarczy spojrzeć na procentowość w gremiach kierowniczych, czy w Polskiej Akademii Nauk. Można szacować, że podział jest w proporcji 90 proc. do 10 proc. na korzyść mężczyzn. Dlaczego tak się dzieje? No, głosują głównie mężczyźni, głosowania są tajne, kolega kolegę popiera. Ciągle jest ten nimb i bzdurna argumentacja, że kobiety sobie nie dadzą rady, albo są mniej wydajne, albo będą mniej pracować, bo się spieszą do dzieci. Proszę zwrócić uwagę, w ilu krajach, również europejskich, rozwiniętych, nadal utrzymują się różnice w zarobkach między kobietami a mężczyznami. Kobiety nadal zarabiają mniej, także w Polsce. To nie jest duża różnica, ale ona istnieje. To jest bardzo dziwne, takie ukierunkowanie na schemat, że to mężczyzna jest panem domu, który pracuje i przynosi pieniądze, a kobieta ma rodzić i siedzieć w domu.
To jest też uwarunkowane kulturowo, może być związane częściowo z tradycjami, częściowo z religią. Diabli wiedzą. To też można zaobserwować w krajach islamskich, gdzie jest bardzo silny nacisk religii, że pewnych rzeczy nie wypada, nie należy lub nie wolno. To bardzo skomplikowana sprawa. Tak czy owak, trzeba z tym walczyć.
Wśród absolwentów szkół wyższych jest więcej dziewczyn, niż chłopaków.
Kiedy ja zaczynałem studia na biologii na Uniwersytecie Warszawskim, na 120 studentów nas, chłopaków, było jedenastu. Z czasem te proporcje się zmniejszały i dzisiaj, po wielu latach mamy niemal parytet. Wszyscy moi koledzy są naukowcami albo zajmują wysokie stanowiska w ważnych instytutach, a kobiet z tej ponad setki przy karierze naukowej została garstka.
W Polsce i tak jest lepiej niż w innych krajach, kobiet w nauce jest więcej niż średnia.
Myślę, że tutaj nieoczekiwanie zamieszał komunizm. Wprowadził coś, do czego wszyscy się przyzwyczaili – że kobiety pracują. W moim pokoleniu to było coś tak oczywistego, że nikt się nad tym specjalnie nie zastanawiał. Z jednej pensji nie dało się po prostu wyżywić rodziny. Teraz trochę się to zmienia – w Polsce demokratycznej i sprywatyzowanej jest pewien odwrót dziewczyn, które zaczynają myśleć o tym, by bogato wyjść za mąż i zająć się dziećmi. To chyba jakieś odreagowanie czasów komunizmu.
Kobiety są równie utalentowane, mają podobnie rozwiniętą inteligencję, zdolności jak mężczyźni. Ludzkość nie dopuszczając kobiet w pełni do pracy naukowej szalenie traci. To jest zasób talentów ludzkich, który zostaje niewykorzystany.