- Projekt Kodeksu pracy jest zły. Komisja nie wie nawet, ile będzie kosztowało wprowadzenie zmian. Nie mieliśmy żadnych pieniędzy na zlecenie badań, działaliśmy pod presją czasu. Nie podpisuję się pod tym projektem – mówi w rozmowie z money.pl prof. Monika Gładoch, wiceprzewodnicząca Komisji Kodyfikacyjnej.
Martyna Kośka, money.pl: 14 marca zakończy prace Komisja Kodyfikacyjna Prawa Pracy. Mamy prawo czuć niepokój, bo informacje docierające do opinii publicznej, nie pozostawiają złudzeń: to będzie rewolucja, choć nie wiem, czy idąca w dobrym kierunku.
Prof. Monika Gładoch, wiceprzewodnicząca Komisji Kodyfikacyjnej: To jest rewolucja robiona przez grupę partyzantów nieuzbrojonych w żadną amunicję. Czas jest bardzo krótki. Nie mamy narzędzi eksperckich oraz żadnych badań rynku pracy, które by odpowiadały, ile wprowadzenie tych zmian będzie kosztowało.
Przepraszam, czy ja dobrze rozumiem: Komisja Kodyfikacyjna nie dysponuje wyliczeniami kosztów, jakimiś ocenami skutków regulacji?
Zgadza się. Nie dysponujemy żadnymi wyliczeniami.
Jak można debatować nad kształtem ustawy, która ma ogromny wpływ na kształt gospodarki całego kraju, nie wiedząc, jakie skutki finansowe przyniosą rozwiązania?
Po pierwsze - Komisji wyznaczono bardzo krótki czas na przygotowanie projektów dwóch ustaw. Do tego nie wyposażono jej w żadne fundusze, które by można przeznaczyć na analizy finansowe. Co więcej, odnoszę wrażenie, że Komisja wychodzi z założenia, że nawet jeśli projekt będzie wadliwy, to nic złego się nie stanie, bo błędy poprawią inni, na przykład Rada Dialogu Społecznego (RDS). Coraz częściej słyszę głosy, że nawet jeśli na tym etapie są niedociągnięcia, to partnerzy społeczni będą dokonywać korekt - jak gdyby wypowiadający te słowa zapomnieli, że projekt ma swoją doniosłość – i będzie oceniamy jako projekt, a nie jako zarys zmian!
Powtórzę: to nie jest żaden zarys, lecz gotowy projekt. Zgodnie z rozporządzeniem do zadań Komisji należy opracowanie projektu ustawy – Kodeks pracy wraz z uzasadnieniem i projektu ustawy – Kodeks zbiorowego prawa pracy wraz z uzasadnieniem. Nie wolno się wycofywać z tego, co zostało zapisane i to jest kwestia odpowiedzialności.
Odnoszę wrażenie, że nie jest pani dumna z tego, co się w tym dokumencie znalazło.
Nie jestem dumna i nie będę popierać tego projektu. Niepokoi mnie przebieg prac Komisji i dokonywanie zmian w ostatniej chwili. Na kilka dni przed głosowaniem, zespół do spraw opracowania indywidualnego kodeksu pracy wprowadził istotne poprawki. To powoduje jeszcze większy chaos.
Jak przebiegały prace Komisji?
Początkowo konstruktywnie. Były głosowania i dyskusje. Niestety później następowały reasumpcje głosowań. Myślę, że specyfika pracy zmieniła się w ostatnich miesiącach i widać wyraźnie presję czasu i presję wywieraną przez polityków.
Kto? Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej?
Nie. Ministerstwo nie wywiera żadnej presji, wprost przeciwnie - resort się zupełnie od Komisji dystansuje, jak gdyby nie działała ona właśnie przy Ministerstwie Rodziny. Przypomnę, że przewodniczącym Komisji jest wiceminister tego resortu.
Mamy dość specyficzną sytuację: Ministerstwo mówi: "to nie nasz projekt, tylko autorski projekt Komisji". Członkowie zespołu mówią, że jak coś się nie uda, to w RDS poprawią, bo to jeszcze nie jest projekt, tylko zarys. A ja pytam, gdzie w tym wszystkim jest odpowiedzialność?
Co najbardziej niepokoi panią w kształcie proponowanych przepisów?
Państwo będzie przesądzało, że wszyscy mają mieć etat, bo to dla każdego najlepsze. Władza nakaże pracować prawie wyłącznie na umowę o pracę. Kto będzie chciał funkcjonować jako samozatrudniony, będzie musiał spełnić szereg warunków: mieć specjalistyczną wiedzę, umiejętności, unikalne narzędzia. Zespół właśnie dodał jeszcze jedną przesłankę: kto chce być samozatrudnionym, musi wykazać, że zarabia odpowiednio wysoką stawkę. W przeciwnym razie będzie się kwalifikował do etatu.
Nazywajmy rzeczy po imieniu: dla mnie ten projekt to ubezwłasnowolnienie człowieka pracy. Zamykamy ludzi w wąskich ramach podstawy pracy i mówimy, co mu wolno, a czego nie. Podobno dla jego dobra.
Na szczęście Komisja przyjęła nowy przepis, zgodnie z którym będzie można dorabiać w wymiarze do 32 godzin w miesiącu bez konieczności spełniania przesłanek wymaganych dla samozatrudnienia. W tym zakresie nie będzie istniało domniemanie stosunku pracy. To dobrze, bo członkowie Komisji wzięli pod uwagę, że taka furtka jest potrzebna. _ _
Czyje interesy realizuje projekt - pracodawców czy pracowników?
To moim zdaniem źle zadane pytanie, bo polaryzuje stanowiska. Wszyscy uważają, że skoro w Komisji zasiadają przedstawiciele pracodawców i związków zawodowych, to każdy ciągnie w swoją stronę. Nie takie było założenie. Zakładałam, że to będzie racjonalny kodeks i tak do tego podchodziliśmy na początku. Były dyskusje merytoryczne, obie strony zgłaszały uwagi. Niestety, wspomniane przeze mnie zmiany do projektu nierzadko stanowiły odejście od wcześniejszych ustaleń zespołu.
Z całą pewnością pracodawcom przybędzie obowiązków w zakresie rozwiązywania umów, a wybór podstawy zatrudnienia zostanie istotnie ograniczony. Pracownicy, w szczególności kobiety w ciąży, stracą na ochronie w przypadku nowych umów o pracę. Okres ich zatrudnienia nie wydłuży się do dnia porodu, jak jest obecnie.
Czy naprawdę była potrzeba tworzenia dwóch nowych ustaw od podstaw, a nowelizacja obecnego kodeksu nie wchodziła w grę?
Gdy patrzę na wypracowany przez nas projekt, to mam wrażenie, że choć on się formalnie nazywa nowym kodeksem, to w rzeczywistości jest nowelizacją - tyle że ogromną. Z kolei zupełną nowością jest zbiorowy Kodeks pracy, bo wcześniej go nie było.
Czy 14 marca poznamy projekt?
Nie jestem pewna, jak zachowa się Ministerstwo Rodziny, a więc, czy będzie chciało go upublicznić. Uważam, że powinno umożliwić pochylenie się nad nim nie tylko partnerom społecznym obecnym w Radzie Dialogu Społecznego, ale też prawnikom zajmującym się prawem pracy. Chciałabym, by na bazie projektu prawnicy mogli podjąć dyskusję, czy zmiany idą w dobrym kierunku.
A jeśli prawnicy wypowiedzą się krytycznie? Komisja już nic nie zrobi, bo wcześnie zakończy istnienie.
To prawda, ale będzie to wyraźny sygnał dla decydentów, że projekt jest źle odbierany. To zawsze jakiś punkt wyjścia do dyskusji.
Dlaczego wyznaczono tak krótki czas pracy Komisji?
Mniemam, że z powodów politycznych. Zakładano, że projekt powstanie i szybko przejdzie przez RDS i parlament będzie mógł go uchwalić. I faktycznie może być tak, że debata publiczna będzie bardzo krótka i zapadnie decyzja, że los wszystkich pracowników i pracodawców w Polsce oddamy w ręce Rady Dialogu Społecznego.
Czym to się może skończyć?
(cisza) Nie chcę się rozpędzać w odpowiedzi. Dla mnie kluczowe jest to, by każdy zainteresowany mógł mieć możliwość zapoznania się z projektami. Tym bardziej, że komisja działała za publiczne pieniądze.
Rozumiem, że pytanie o to, kiedy przepisy mogą wejść w życie, jest bezprzedmiotowe, bo zbyt wiele jest znaków zapytania.
Sądzę, że w obecnym kształcie projekt nigdy nie wejdzie w życie.
Wyobraźmy sobie, że możemy cofnąć czas. Czy gdyby wtedy miała pani wiedzę o tym, jak przebiegać będą prace i jak daleki od pani oczekiwań będzie ten projekt, zgodziłaby się pani być wiceprzewodniczącą Komisji?
Nie pod presją czasu i nie w takich warunkach ani atmosferze, w jakiej te prace się kończą. To atmosfera niepewności. Nie chcę wypowiadać się za innych, ale zakładam, że każdy czuje ogromne brzemię odpowiedzialności. We mnie to poczucie jest tak silne, że ja się pod tymi projektami nie podpiszę. I to wiem na pewno.
*Prof. dr hab. Monika Gładoch – *Jest wiceprzewodniczącą Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Pracy. Pełni funkcję doradcy Prezydenta Pracodawców Rzeczypospolitej Polskiej ds. prawa pracy. Z ramienia organizacji pracodawców jest członkiem Zespołów Problemowych Rady Dialogu Społecznego. Bierze udział w pracach komisji sejmowych oraz zespołów ministerialnych dotyczących tworzenia przepisów prawa pracy i rynku pracy.