W Polsce wydajemy na zdrowie niemal najmniej w Europie, gorzej jest tylko w Estonii. Rewolucja w służbie zdrowia ma zwiększyć te wydatki z 4 do 6 proc. w 2025 r. Eksperci chwalą - to dużo i na pewno doprowadzi do skrócenia kolejek. Ale mają też duże obawy. - Pieniądze na ochronę zdrowia będą przedmiotem corocznej debaty politycznej przy przygotowaniu budżetu państwa – twierdzi Łukasz Zalicki, partner EY. Wszystko przez likwidację NFZ.
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł niedawno przedstawił plan rewolucji w służbie zdrowia. Czy rzeczywiście jest on jednak rewolucyjny i ma szansę zmienić opiekę zdrowotną w Polsce?
– To daleko idące zmiany, które zmieniają model ze składkowego, w którym prawo do świadczeń mają tylko ci, którzy płacą składki na system budżetowy. System budżetowy stwarza ryzyko, że pieniądze na ochronę zdrowia będą przedmiotem corocznej debaty politycznej przy przygotowaniu budżetu państwa – obawia się Łukasz Zalicki, partner EY. - Dziś nie są częścią budżetu państwa, bo składki trafiają bezpośrednio do ZUS, a potem do NFZ, więc jest to system bezpieczniejszy – ocenił w rozmowie z money.pl podczas Forum Ekonomicznego w Krynicy.
Poza likwidacją NFZ i zmianą modelu finansowania służbę zdrowia czekają też inne zmiany. I te akurat mogą być zdecydowanie bardziej pozytywne.
- W Polsce wydajemy na zdrowie niezmiernie mało. Jesteśmy, jeśli chodzi o wydatki na jednego mieszkańca, na drugim miejscu od końca w Europie, gorzej jest tylko w Estonii. W naszym kraju wydatki są wielokrotnie niższe niż np. w Skandynawii, gdzie przeznacza się ok. 6,5 tys. dol. rocznie na jednego mieszkańca, w Polsce tylko 1,5 tys. dol., a przecież wiele terapii lekowych czy sprzęt kosztuje dokładnie tyle samo – podkreśla Zalicki.