Komisja reprywatyzacyjna ma decydować, czy konkretna reprywatyzacja odbyła się zgodnie z przepisami. Jeśli stwierdzi nieprawidłowości, decyzja zostaje uchylona lub przekazana do ponownego rozpatrzenia przez organ samorządowy.
Czy to oznacza, że nowe gremium zastąpi organy władzy sądowniczej lub organy ścigania? Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro już kilka tygodni temu wzbraniał się przed takimi zarzutami.
- Komisja nie będzie podważać wyroków sądów, ale podstawę, czyli pierwotny akt władzy publicznej, który był oparty na nieprawdziwych lub sfałszowanych dowodach, wydany z rażącym naruszeniem prawa. To jest uprawnienie, które ma dotyczyć decyzji administracyjnych, a nie wyroków sądów - mówił Ziobro.
Dodawał, że chodzi o to, by komisja - oprócz kompetencji komisji śledczej - mogła podejmować decyzje, które przywrócą sprawiedliwość, także "wobec wpływowych, bardzo często bogatych ludzi, mających kontakty i koneksje w środowiskach prawnych i politycznych".
Za darmo nie popracują
We wtorek na stronach Rządowego Centrum Legislacji pojawił się projekt ustawy o "szczególnych zasadach usuwania skutków prawnych decyzji reprywatyzacyjnych dotyczących nieruchomości warszawskich wydanych z naruszeniem prawa". W środę zajmie się nią Rada Ministrów. Znaczną część projektu stanowi tryb powołania i postępowania komisji.
Ma się ona składać z 9 członków. Przewodniczącym będzie wiceminister sprawiedliwości lub spraw wewnętrznych, powoływany przez premier Szydło.
Pozostała ósemka ma być wybierana przez Sejm. Wymagania? Polskie obywatelstwo, niekaralność, wykształcenie prawnicze lub "niezbędna wiedza w zakresie gospodarowania nieruchomościami". I oczywiście nieposzlakowana opinia.
A to oznacza, że prawdopodobnie zasiądą w niej przede wszystkim politycy. Nie ukrywał tego zresztą wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki. - Członkiem komisji będzie mógł być poseł, ale także osoba spoza parlamentu wskazana przez klub parlamentarny według parytetu - wyjaśniał Jaki. - Będzie on podobny do parytetu w komisji śledczej ds. Amber Gold. Wiceminister będzie przewodniczącym komisji, czterech członków będzie miała koalicja rządząca i po jednym z członków dla każdego innego klubu parlamentarnego.
Praca w komisji bynajmniej nie będzie społeczna. Przewodniczący zarobi miesięcznie trzykrotność minimalnego wynagrodzenia (od stycznia będzie to więc 6 tys. zł), a członkowie - połowę z tego.
Jakie zadania ustawa stawia przed komisją? Oprócz "stania na straży interesu publicznego", powołane gremium ma usuwać skutki tzw. dzikiej reprywatyzacji, powoływać biegłych i świadków. Niestawienie się przed nim oznacza grzywnę - najpierw 1000, a przy notorycznym ignorowaniu wezwań nawet 3000 zł.
Przy komisji ma funkcjonować 9-osobowa Społeczna Rada. Jej członków powoła resort sprawiedliwości w porozumieniu z MSWiA spośród członków organizacji pozarządowych oraz stowarzyszeń.
"To gigantyczne złodziejstwo"
Wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki mówił kilka dni temu, że kiedy nowe przepisy wejdą w życie, to komisja "automatycznie będzie miała prawo wstrzymania takiego postępowania". - Ponieważ postępowania przed tą komisją będą miały zawsze pierwszeństwo i inne postępowania będą wstrzymywane, dlatego jestem osobiście przekonany, że wreszcie tworzymy organ administracji publicznej, który przywróci elementarne poczucie sprawiedliwości - ocenił.
- To, co się działo w Warszawie przez lata, to, nie oszukujmy się, gigantyczne złodziejstwo, w którym brały udział m.in. elity prawnicze, prawdopodobnie zorganizowane grupy przestępcze, a w tle były tragedie ludzi - mówił Jaki.
Powiedział, że podczas konsultacji projektu zgłoszono wiele uwag, które były brane pod uwagę. - Żaden resort nie ma wątpliwości. Jest to projekt zgodny z polskim porządkiem prawnym - zapewnił.
Wcześniej Zbigniew Ziobro, że jest możliwe rozszerzenie w przyszłości działalności komisji na inne miasta, w których również dochodziło do nieprawidłowości przy reprywatyzacji.
Największy bałagan był jednak w stolicy, gdzie kontrowersji reprywatyzacyjnych było mnóstwo. Zaczęło się m. in. od działki przy Pałacu Kultury i Nauki pod dawnym adresem "Chmielna 70". Jedną z podejrzanych jest Marzena K., była urzędniczka w resorcie sprawiedliwości. Miała najbardziej wzbogacić się w tzw. "aferze reprywatyzacyjnej". We wtorek pisaliśmy w money.pl, że K. domaga się od władz Warszawy ok. 35 mln zł odszkodowania.