W Londynie rozgrywa się tragedia ofiar kolejnego ataku terrorystów, a premier Tony Blair wrócił do Szkocji na szczyt G-8. Porządne chłopisko. Mógł przecież w ogóle nie przerywać pobytu w gronie przywódców najbogatszych państwa świata i obejrzeć sobie londyński dramat w telewizorze. To znacznie bardziej bezpieczne, bo telewizory wybuchają teraz rzadziej niż ładunki w tunelach metra.
Blair miał z Gleneagles niedaleko do domu, no to wpadł na chwilę. Popatrzył, uścisnął, zapewnił i poleciał dalej obradować. Rzecznik angielskiego premiera zapewnił, że jego szef będzie namawiał uczestników szczytu do skierowania konkretnej pomocy na kontynent afrykański. Ponieważ pomoc w pokrętnej logice polityków znaczy zgoła coś innego niż w języku zwykłych ludzi, należy się obawiać następnych uderzeń Al-Kaidy.
Prezydent Bush do spółki z premierem Blairem i przy poparciu m.in. polskich władz również wysłali do Bagdadu żołnierzy w ramach pomocy dla narodu irackiego. Broni masowego rażenia, która była bezpośrednim pretekstem ataku, do dziś tam nie odkryto, bo nie można znaleźć rzeczy, które nie istnieją. A prawdę o irackim piekle opinia publiczna pozna może za kilkanaście lat, kiedy jakiś nowy Coppola nakręci islamską wersję „Czasu apokalipsy”.
Na razie giną bogu duch winni ludzie, zaplątani przypadkowo w spiralę wściekłości, nakręcaną przez barbarzyńskich islamistów i rzekomo światłych przywódców europejskiego świata. Nowy Jork, Madryt, Londyn... Które miasto będzie następne?
Komunikaty o wzmocnieniu czujności, jakie po kolejnych atakach ogłasza Warszawa, brzmią jak wywoływanie Bin Ladena z afgańskich gór.
Po zamachach w londyńskich metrze rzecznik premiera Blaira oświadczył kategorycznie, że wobec ludzkiej tragedii należy się wystrzegać forsowania argumentów politycznych. Czyli krytykowania celowości wojny, którą Ameryka i część Europy prowadzi ze światem arabskim, zabijając niewinnych ludzi. Albo na szczycie G-8 dawali za mocną whisky i rzecznikowi nie zregenerowały się jeszcze szare komórki, albo bambaryła całkiem zdurniał, jak powiedziałby nasz Kargul.
Z jakichże innych powodów niż polityczne i religijne (czyli też polityczne) marines strzelają do Arabów, a partyzanci Al Kaidy pozbawiają życia pasażerów metra?
Po ataku na World Trade Center świat zawarł w przerażeniu na długie tygodnie. Po eksplozjach w Madrycie strach i żałoba trwały już znacznie krócej. We wczorajszych doniesieniach z Londynu temperatura relacji jeszcze bardziej osłabła, a w niektórych serwisach ważniejsze były reakcje giełd po zamachu niż samopoczucie Anglików. Przyzwyczajamy się. Także do myśli, ze następnym razem może się zdarzyć niedaleko nas.