Załamani rekordowo niską ceną ropy naftowej właściciele koncernów naftowych szukają sposobu na ograniczenie narastającej podaży tego surowca na światowych rynkach. Jednym z nich ma być spowolnienie dostaw. Dlatego też, jak donosi Bloomberg, największe na świecie firmy naftowe poprosiły właścicieli flot tankowców, aby ich statki pływały wolniej.
- Nigdy dotąd nie widziałem tak skrajnie zaopatrzonego rynku - stwierdził w wywiadzie dla Bloomberga Paddy Rodgers, prezes belgijskiego Euronav. Jego zdaniem w skali globalnej wydłużenie rejsu o tydzień pozwoli na częściowe ograniczenie nadpodaży. Zwraca też uwagę na problemy z logistyką. W Chinach średni czas oczekiwania na rozładunek to tydzień, podczas gdy wcześniej odbywał się zaraz po zawinięciu do portu. Statki muszą oczekiwać także w portach na Bliskim Wschodzie. Prezes Eurinav obawia się, że już niebawem zajdzie konieczność składowania baryłek ropy naftowej na morzu.
Pośrednim rozwiązaniem kryzysu mogłoby być zwolnienie tankowców o dwa węzły, z maksymalnego poziomu 15 węzłów do 13. Wydłużyłoby czas dostaw nowych baryłek ropy z 40 dni do 48. Sprawa jest istotna w kontekście otwarcie rynku USA, czy Bliskiego Wschodu, który za zgodą OPEC wciąż nie ogranicza wydobycia.
Nie wszyscy jednak podzielają ten pogląd, gdyż takie rozwiązanie właściwie nie rozwiązuje problemu nadprodukcji tego surowca i jego relacji do popytu. - Świat potrzebuje około 93 mln baryłek ropy naftowej dziennie. Już produkuje się jej aż 95 mln dziennie. Wolny od sankcji Iran zaleje świat kolejnym milionem. Ropy jest za dużo na rynku, ceny muszą spadać - wyjaśnia w rozmowie z money.pl Grzegorz Maziak, ekspert rynku paliw e-petrol. Dodatkowo, jak szacuje Międzynarodowa Agencja Energii, tylko kraje OECD mają bliski rekordu zapas ropy sięgający prawie 3 mld baryłek.
Również sami armatorzy nie do końca są przekonani o celowości takiego działania. - To dość karkołomny pomysł. Trzeba pamiętać, że wolniej pływające frachtowce, to również mniejsze zużycie paliwa przez jednostki, a więc mniejszy popyt na ropę ze strony przewoźników – zauważa Arkadiusz Wójcik prezes i współwłaściciel Unibaltic, polski armator transportujący na swoich tankowcach m.in. produkty ropopochodne.
Jak zauważa w rozmowie z money.pl prezes szczecińskiego armatora, jest jeszcze coś takiego, jak ekonomiczna prędkość tankowców. - Wolne tempo oznacza być może mniejsze zużycie paliwa, ale rosną inne koszty związane z przebywaniem jednostek na morzu i wynikające z dłuższej podróży, jak choćby koszta zatrudnienia załogi. Potrzeba bardzo skrupulatnych wyliczeń, aby określić taką prędkość i czas transportu – podkreśla prezes Wójcik.
Tańsza ropa to ulga dla armatorów
Jest jeszcze inny aspekt problemu. To kwestia spójności interesów. Armatorzy nie ukrywają, że tania ropa to korzyść dla firm transportujących, gdyż pomniejsza koszty podróży związane z napełnieniem zbiorników okrętów.
- Jeśli spowolnienie flot tankowców ma spowodować, że nie będzie tak narastać podaż ropy, to będzie miało to również wpływ na wzrosty cen ropy. A jednak niska cena na światowych rynkach to warunek przetrwania wielu firm frachtowych – tłumaczy prezes Unibalitc.
2015 był znacznie lepszym rokiem dla armatorów od poprzedniego. Potwierdza to również na łamach Bloomberga prezes belgijskiego Euronav. Wielkie tankowce klasy VLCC firmy prowadzonej przez Paddy Rodgersa zarabiały w 2015 r. 55 tys. dolarów dziennie, czyli dwukrotnie więcej niż w 2014 roku.
Sprawdź obecny kurs ropy naftowej na światowych rynkach src="http://www.money.pl/u/money_chart/graphchart_ns.php?ds=1446468445&de=1454367600&sdx=0&i=&ty=1&ug=1&s%5B0%5D=oil.z&colors%5B0%5D=%230082ff&fg=1&fr=1&w=600&h=300&cm=0&lp=1&rl=1"/>
Również nasz rodzimy Unibalitc widzi poprawę na rynku. W 2015 roku powiększył flotę o trzy nowe statki, a przychody z tytułu świadczonych usług zwiększył o około 15 proc. w stosunku do roku ubiegłego.
- Ten rynek jeszcze nie nadrobił strat spowodowanych między innymi niskimi stawkami frachtu na tyle, aby odnotowywać naprawdę dobre zyski – dodaje jednak Arkadiusz Wójcik. - Tańsza ropa niewątpliwie pomaga armatorom się podnieść. Jak przekonuje prezes Unibaltic, powrót do ceny 80 dol. za baryłkę ropy znów oznaczałby poważne kłopoty dla branży.
Zarabiają na zmianach kursu
Jeszcze w ubiegłym tygodniu światowe ceny ropy naftowej wyraźnie wzrosły. Jak twierdzą eksperci, głównie przez słowa rosyjskich oficjeli dotyczące gotowości Rosji do wypracowania porozumienia z OPEC w zakresie ograniczenia wydobycia i eksportu ropy naftowej. - Taki ruch ograniczyłby podaż tego surowca na globalnym rynku, co doprowadziłoby do wzrostu cen ropy – komentuje Dorota Sierakowska, analityk surowcowy DM BOŚ.
Jak tłumaczy ekspertka, po euforii inwestorzy zaczęli uważniej analizować prawdopodobieństwo takiego porozumienia. Dla wielu jest ono jednak wątpliwe. Po pierwsze z punku widzenia ekonomicznego - gdyby produkcja ropy naftowej w tych krajach została zmniejszona, to wywołany tym wzrost cen zachęciłby pozostałych producentów do zwiększenia wydobycia oraz eksportu, a po drugie politycznego.
- Brak pomysłu na konkretne porozumienie sprawił, że w poniedziałek notowania amerykańskiej ropy naftowej spadły o imponujące 7 proc., niwelując sporą część zwyżki z poprzedniego tygodnia. Jak dodaje, również we wtorek cena ropy pozostawała pod presją podaży.
Wahania kursu wciąż względnie taniej ropy naftowej są dobrą wiadomością dla armatorów. – Dla armatorów najbardziej korzystne są niewielkie ruchy w górę kursu tego surowca, przy wciąż niskiej cenie – tłumaczy prezes Unibaltic. - To wówczas pływamy najwięcej. Kiedy ropa idzie powoli w górę, ruch na morzu się zwiększa, bo każdy chce kupić jeszcze na korzystniejszych warunkach. Kiedy ceny spadają, ruch się zmniejsza, bo klienci czekają – wyjaśnia w dużym uproszczeniu.
Obecnie baryłka ropy naftowej na światowych rynkach kosztuje około 34 dolarów, ale cena ta, zdaniem analityków, w krótszej perspektywie może jeszcze spaść. Jednak na dłuższą metę tak drastycznie niskie ceny nie są do utrzymania.