Zakład Ubezpieczeń Społecznych uważa, że lekarz, który pracuje na etacie, nie może w tym samym szpitalu podpisać kontraktu na pełnienie dyżurów. Chyba że chce płacić podwójne składki. Takie stanowisko potwierdzają sądy, więc szpitale muszą płacić miliony zaległości do ZUS.
O problemach niektórych placówek pisze "Gazeta Wyborcza". Wszystko zaczęło się od wprowadzenia 48-godzinnego tygodnia pracy dla lekarzy. Wcześniej limitów nie było, więc zdarzały się nawet kilkudniowe dyżury bez przerwy.
Unia postanowiła to ukrócić i wprowadziła granicę 48 godzin pracy w tygodniu. Problem w tym, że przy takich zasadach nie dało się zapewnić ciągłej opieki chorym. Lekarzy było po prostu zbyt mało.
Dyrektorzy szpitali często postanawiali podpisać z medykami osobne kontrakty - tylko na dyżury. To był jedyny sposób, żeby w placówce stale był przynajmniej jeden lekarz. Kontrakty miały być zupełnie niezależne od normalnej pracy. A ponieważ od etatu odprowadzane były już składki, to - w mniemaniu dyrektorów - od kontraktu płacić do ZUS nie trzeba już było.
Problem pojawił się, gdy do lecznicy weszła kontrola Zakładu. Tak stało się w jednym z kieleckich szpitali. Okazało się, że od kontraktów trzeba płacić takie same składki, jak od etatu. ZUS naliczył więc 3,3 mln zł zaległości.
Sprawa skończyła się w sądzie. W pierwszej instancji szpital wygrał, ale w apelacji rację miał Zakład. A Sąd Najwyższy już w 2015 r. stwierdził, że ustawa zdrowotna zabrania zatrudniania tego samego pracownika na etacie oraz kontrakcie.
Dyrektorzy szpitala nie zgadzają się z taką wykładnią i twierdzą, że przepis ten dotyczy Narodowego Funduszu Zdrowia, nie zaś szpitali jako takich. Ale ZUS już w połowie 2016 r. ostrzegał, że takie praktyki są błędne. Wydał nawet w tej sprawie specjalny komunikat.
W sumie zaległości uzbierało się ponad 130 mln zł - tylko w latach 2013-2015.
Sposoby na egzekwowanie prawa są dwa. Szpitale muszą zaproponować dyżury w ramach etatu (wtedy praca może trwać dłużej niż 48 godzin). Tylko wtedy stawki są znacznie niższe i żaden lekarz nie zgodzi się na kilkaset złotych od dyżuru, jeśli wcześniej na kontrakcie inkasował dwa razy tyle.
Drugi sposób to dyżury w innym szpitalu, niż lekarz jest zatrudniony na etacie. Wtedy przeciwwskazań do zawarcia kontraktu nie ma. Jest za to inny problem - specjalista nie zna pacjentów, bo nie zajmował się nimi w ciągu dnia.
- Ta sprawa pokazuje znane bolączki systemu: brakuje pieniędzy i brakuje lekarzy. Walczymy z problemami, które sami tworzymy. Trzeba po prostu dodać pieniędzy, wtedy lekarzy i pielęgniarek też przybędzie - stwierdził w rozmowie z "GW" Krzysztof Bukiel, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.