*Kto zostanie szefem PGNiG? - Po ostatnich decyzjach rady nadzorczej trudno nawet zgadywać. Nazwisk przewija się wiele, ale odnoszę wrażenie, że decydenci sami nie bardzo wiedzą, kto powinien zarządzać tą firmą – mówi w rozmowie z Money.pl Marek Kossowski, były prezes spółki. *
- Kto będzie Pana zdaniem prezesem PGNiG?
- Po ostatnich decyzjach rady nadzorczej, trudno nawet zgadywać. Nazwisk się przewija wiele, ale odnoszę wrażenie, że decydenci sami nie bardzo wiedzą, kto powinien zarządzać tą firmą.
Niewątpliwie powinna to być osoba, która ma za sobą doświadczenie w kierowaniu dużymi korporacjami. Dobrze by było, żeby to był człowiek, który funkcjonował w kilku obszarach. Mnie niezwykle przydały się doświadczenia jakie wyniosłem z sektora bankowego. Zarządzanie PGNiG bowiem, sprowadza się do zarządzania kapitałami spółki.
* - Niedawno odwołano Andrzeja Mikosza z funkcji ministra skarbu państwa. Czy nadal chce Pan złożyć pozew przeciwko niemu?*
- Na pewno to zrobię. Chcę się do tego dobrze przygotować.
- Czego będzie dotyczył pozew?
- Wypowiedzi pana ministra, kierowanych pod moim adresem. Dotyczy to w szczególności tego, co powiedział w radiu, w audycji pani redaktor Moniki Olejnik, gdzie prawie bezpośrednio stwierdził, że za artykułami w sprawie Jelfy i Sanitasu stoi prezes i członkowie zarządu PGNiG. Było też kilka innych – moim zdaniem – nieprawdziwych, a dla mnie krzywdzących słów ministra Mikosza.
- Jakie konkretnie?
- Chodzi między innymi o wypowiedź w Sejmie, dotyczącą negocjacji handlowych, jakie prowadziliśmy z naszymi kontrahentami. Minister stwierdził, że są to działaniami na niekorzyść spółki. Minister Mikosz stwierdził również, że zarząd PGNiG naruszył prawo kupując akcje spółki. Badam razem z prawnikami również inne wypowiedzi ministra i gdy skompletuję materiał dowodowy, wtedy wystąpię do sądu.
- Czyli nie stał Pan za publikacjami dotyczącymi ministra Mikosza?
- Nie, nie stałem.
- A wiedział Pan wcześniej, że w sprawie Jelfy następuje konflikt interesów?
- Nie wiedziałem. Dowiedziałem się dopiero o tym z prasy.
- Czego dotyczyły rozmowy handlowe, które miały być niekorzystne dla spółki?
- Normalne rozmowy. Dotyczyły zmiany warunków dostaw gazu w latach przyszłych. Rozmowy rozpoczęto, ponieważ jednym z największych zagrożeń dla spółki i inwestorów jest tak zwane ryzyko regulacyjne. W związku z ogromnym wzrostem cen gazu z importu, które są skutkiem podwyżek ropy naftowej na świecie, obawialiśmy się, że regulator nie pozwoli nam na przełożenie wzrostu ceny gazu z importu, na cenę surowca w kraju. Odbyliśmy rozmowy z naszymi największymi klientami dotyczące podniesienia ceny w kolejnych latach. Uważam, że było to działanie na korzyść spółki, a nie jej niekorzyść – jak twierdzi minister.
* - A może chodziło o to, że chcieliście oddać rynek, zmniejszając dostawy gazu?*
- W zarządzie większości spółek jest tak, że każdy członek odpowiada za swój obszar. Pion handlowy, nadzoruje wiceprezes zarządu, który został w spółce. Jeżeli właściciel, lub jeden z dominujących udziałowców stawia zarzuty zarządowi, to powinien w pierwszej kolejności rozmawiać z tym wiceprezesem, który odpowiada za dany obszar. Jestem pewien, że potwierdzi on, że negocjacje w żadnym punkcie nie godziły w interes spółki.
Wracając jednak do pytania: W rozmowach nie była poruszana kwestia dotycząca ograniczenia ilości dostaw, a jedynie cen po których mogą one być realizowane.
- A jak wyglądała sprawa z kupnem akcji PGNiG w ofercie publicznej. Wygląda na to, że kupując akcje zarząd nawet jeśli nie złamał prawa, to zachował się niezbyt etycznie. Mówiło się nawet o nielegalnych opcjach menadżerskich?
- Moim zdaniem, i zdaniem prawników, którzy na nasze potrzeby opiniowali tą sprawę i zarząd PGNiG nie złamał obowiązującego prawa. Zresztą podobnego zdania, był sam minister Mikosz. Kiedy spotkał się z zarządem spółki, dwa tygodnie po rozpoczęciu swojego urzędowania, powiedział nam wprost, że nie widzi w tym nic nagannego. Raptem wszystko się z mieniło w ciągu kolejnych dwóch tygodni.
Szczerze mówiąc nie najlepiej to świadczy o panu Mikoszu. Trzeba bowiem pamiętać, że nie jest on inżynierem włókiennikiem, tylko prawnikiem. Prawnikiem wytrawnym, który funkcjonuje na rynku kapitałowym. Taka gwałtowna zmiana stanowiska jest co najmniej dziwna.
- Jak więc doszło do tego, że stał się Pan posiadaczem akcji PGNiG?
- Dokonałem trzech transakcji. Pierwszą zawarłem na takich samych warunkach, jak kilkadziesiąt tysięcy innych osób, które zapisywały się w biurach maklerskich podczas oferty publicznej. Miałem również portfel, którym zarządza makler. To jednak on podejmował decyzje. Wtedy zdecydował o zakupie akcji spółki w ofercie publicznej. Trzecia transakcja została zawarta na rynku wtórnym. Też realizował ją makler zarządzający portfelem. Zapłaciłem w tej trzeciej transakcji za akcje PGNiG około 3,90 zł, za walor. Jak na razie poniosłem więc na tej ostatniej transakcji stratę. Zarzuty dotyczyły mnie i czterech pozostałych członków zarządu. Natomiast konsekwencje dotyczyły jedynie trzech…
* - A sprzedał Pan już akcje kupione w ofercie publicznej?*
- Nie, nie mam zamiaru ich sprzedawać. Podobnie było w przypadku PBK, gdzie brałem udział w przygotowaniach do IPO. Podobnie teraz, tak i wtedy kupiłem akcje banku i trzymam je po dziś dzień. Była to świetna inwestycja i zakładam że podobnie będzie z akcjami PGNiG. Traktuję to po prostu jako inwestycję długoterminową.
- Może zrobił Pan coś, powiedział, coś niemiłego dla obecnej ekipy rządowej?
- Być może przykrością był sam fakt wprowadzenia PGNiG na giełdę. Ale taką ewentualność nawet trudno komentować. Uważam że wprowadzenie spółki na GPW było słuszne. W tym przekonaniu nie jestem zresztą odosobniony. Jeżeli agencje ratingowe podnoszą ocenę spółki po debiucie giełdowym, to raczej nie robią tego, bo ktoś zrobił coś złego dla firmy.
* - Wiele osób uważało, że cena w ofercie publicznej była znacząco zaniżona? *
- Nie podzielam tego poglądu, bazując min. na opiniach doradców prywatyzacyjnych, którzy uważali wręcz przeciwnie.
- Znana jest przecież opinia Bartimpeksu, który protestował przeciwko niskiej wycenie spółki podczas IPO?
- Bartimpex nie jest żadnym autorytetem w tej sprawie. Pan Gudzowaty nie jest przecież ekspertem od wycen na rynku kapitałowym. Ja nie pokuszę się, o stwierdzenie, że wycena firmy to moja zasługa. Ja opieram się na opiniach profesjonalistów, firm które przeprowadziły IPO. Minister skarbu państwa powołał przecież specjalną firmę, która skontrolowała metodologię wycen przygotowanych dla PGNiG. Wyraziła ona pozytywną opinię w tej sprawie.
W biznesie można się oczywiście kierować intuicją. Trzeba pamiętać, że te zarzuty dotyczyły w dużej mierze EuropolGazu, spółki, w której pan Gudzowaty jest udziałowcem, poprzez swoje aktywa w Gaz Tradingu. Być może chciałby on mieć świadomość, że jego majątek jest większy niż w rzeczywistości. Pan Gudzowaty nie jest w stanie swoich udziałów sprzedać, nikomu poza obecnymi współudziałowcami (PGNiG i Gazprom – przyp. Red.) – bo Gaz Trading nie ma żadnego znaczenia. Opinie prezentowane przez Bartimpex postrzegam tylko i wyłącznie jako przejaw gry biznesowej.
- Premier Marcinkiewicz, zapowiadał porządki w PGNiG. Czy czuje się Pan byłym prezesem „Stajni Augiasza”?
- Firma ma historię kilkudziesięcioletnią. Jest tam wiele nawyków, które niewątpliwie należy zmienić. Na pewno PGNiG wymaga dalszej pracy. W ciągu tych dwu i pół roku naprawdę wiele udało nam się zrobić. Stworzyliśmy na przykład departament audytu wewnętrznego. Szukaliśmy również lepszego sposobu na zarządzanie kosztami w firmie. Stworzyliśmy system zakupów, gdzie wykorzystywaliśmy efekt skali. Z całą pewnością nie jest to już „Stajnia Augiasza”, choć na pewno wiele zostało jeszcze do zrobienia.
Opinie, które były prezentowane, nie były poparte wiedzą o firmie. W większym stopniu opierały się na potrzebie odwołania zarządu.
* - Może po prostu Pan się nie sprawdził, jako prezes PGNiG?*
- Nie mi to oceniać, jednak moje odwołanie spowodowało, że ci którzy należeli do grona zagorzałych krytyków mojej działalności wpadli we własną pułapkę. Powstał bowiem problem, jak wyjść z tej sytuacji z twarzą. Rezygnacja ministra Mikosza potwierdza tylko tą tezę. Jeżeli się pospiesznie odwołuje zarząd, nie mając przygotowanych osób, które są w stanie w sposób profesjonalny poprowadzić tą firmę – oznacza to po prostu bałagan i brak koncepcji. Ten stan kryzysu dotyczący zarządzania PGNiG trwa niestety od listopada ubiegłego roku aż po dziś dzień.