Eksperci dostrzegają coraz więcej sygnałów świadczących o zbliżającym się kryzysie finansowym. Mówią o odklejonej od rzeczywistości wycenie amerykańskich spółek i ogromnym zadłużeniu największych gospodarek. Choć nie wiadomo, czy bańka pęknie już w 2018 roku - jak twierdzi legendarny inwestor Jim Rogers, należy mieć się na baczności. Kolejny krach ma mieć bowiem poważniejsze konsekwencje niż ten sprzed dekady.
Dobiegający końca 2017 rok był rekordowy dla światowych giełd. Ceny akcji największych amerykańskich spółek poszły do góry o 20 proc., a grupujący je indeks S&P500 znalazł się na najwyższym poziomie od blisko 60 lat, czyli od momentu powstania. To samo można powiedzieć o giełdzie w Niemczech. Aż takiej euforii nie było na warszawskim parkiecie, ale i u nas inwestorzy liczą solidne zyski.
Niestety kolejny rok nie zapowiada się tak dobrze. Co więcej, nie brakuje opinii, że trzeba się przygotować nie tylko na gorszy czas, ale i być może na krach lub wstęp do poważnego kryzysu finansowego.
- Obecne wyceny wszystkich aktywów, od obligacji po akcje i kredyty, są na rekordowych szczytach. W historii istniały tylko dwa takie okresy, kiedy ich wycena była na podobnych poziomach. To m.in. lata 20., które zakończyły się wielkim krachem - zauważa profesor Aneta Hryckiewicz z Akademii Leona Koźmińskiego. - Bufor do dalszych wzrostów jest niski, a korekta w średnim okresie czasu nieunikniona.
Ekspertka bankowości i finansów z ALK w rozmowie z money.pl wskazuje na dwa możliwe scenariusze. Pierwszy zakłada spadki wycen akcji, ale nie drastyczne. To przy utrzymaniu stabilnej sytuacji makroekonomicznej. Drugi byłby gorszy w skutkach.
- W przypadku, gdyby inflacja przyspieszyła, a perspektywy wzrostu gospodarczego w USA pogorszyły się, mogłoby dojść do większych korekt. Wynikałoby to z tego, że inwestorzy mogliby przestraszyć się kolejnego krachu. Tym bardziej że obecna sytuacja makroekonomiczna nie pozwoliłaby bankom centralnym na efektywną reakcję, mogącą przeciwdziałać skutecznie szokom finansowym - ostrzega Hryckiewicz.
Kryzys nadejdzie z Chin lub USA
Na brak "amunicji" ze strony banków centralnych zwraca uwagę także Kornel Kot z Domu Maklerskiego TMS. W rozmowie z money.pl zauważa, że dzięki wpompowaniu przez ostatnie lata ogromnych pieniędzy w gospodarkę, udało się opanować kryzys sprzed dekady. Choć nie wierzy, że w przyszłym roku najedzie kolejny krach, przyznaje, że banki centralne nie mogłyby teraz wiele zrobić i mielibyśmy do czynienia ze znacznie groźniejszym w skutkach kryzysem niż ten sprzed 10 lat.
- Jeśli nastałby kryzys na Wall Street, to co działo się w 2007 roku byłoby happy endem. Teraz zapewne skończyłoby się to powtórką z przełomu lat 20. i 30. poprzedniego wieku - wskazuje analityk TMS. Przypomnijmy, że był to największy kryzys ostatnich co najmniej 100 lat.
Indeks S&P500 na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat (na czerwono - poprzedni kryzys) src="http://www.money.pl/u/money_chart/graphchart_ns.php?ds=1442905200&de=1442935800&sdx=0&i=&ty=1&ug=1&s%5B0%5D=DJI&colors%5B0%5D=%230082ff&s%5B1%5D=S%26P&colors%5B1%5D=%23e823ef&s%5B2%5D=Nasdaq&colors%5B2%5D=%23ef2361&fg=1&w=605&h=284&cm=1&lp=1&rl=1"/>
Kornel Kot podkreśla, że krach nie jest w jego scenariuszu na przyszły rok, ale przyznaje, że są ku temu pewne przesłanki. Wymienia m.in. gigantycznie zakredytowaną gospodarkę Chin, której kłopoty finansowe mogłyby odbić się czkawką na światowych rynkach.
Na akcje stawiałby ciągle Michał Milewski, zarządzający funduszami Union Investment TFI, ale i on dostrzega bardzo niepokojące sygnały płynące z rynków finansowych, które mogłyby się zakończyć krachem, choć niekoniecznie już w 2018 roku.
- W przypadku USA weszliśmy w fazę, w której wyceny spółek nie wynikają bezpośrednio z fundamentów i są nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do osiąganych zysków - zauważa Milewski.
Zarządzający funduszami dodaje, że zmienność na globalnych rynkach jest obecnie najniższa od czasu ostatniego kryzysu finansowego.
- Ten pozorny spokój sam w sobie nie oznacza, że tuż za rogiem czai się krach. Nakazuje natomiast większą niż dotąd ostrożność przy inwestowaniu w akcje - podkreśla ekspert Union Investment TFI.
Legendarny inwestor nie ma wątpliwości
"Światowe rynki świetnie radziły sobie w 2017 roku, czemu towarzyszyła niska zmienność w różnych klasach aktywów. Spadki indeksów zmienności VIX i MOVE do najniższych poziomów w historii są zbieżne z rekordowo wysokimi cenami akcji i nieruchomości, czego efektem jest wielka bańka. Dojdzie jednak do jej pęknięcia. Wtedy indeks amerykańskiej giełdy S&P500 straci 25 proc. wartości w szybkim, spektakularnym, jednorazowym ruchu przypominającym rok 1987" - to z kolei jeden z fragmentów "szokujących prognoz" Saxo Banku, które są wprawdzie tylko sygnalizowaniem pozornie mało prawdopodobnych wydarzeń, ale trzeba je brać pod uwagę.
Indeks zmienności VIX - zwany indeksem strachu src="http://www.money.pl/u/money_chart/graphchart_ns.php?ds=1442905200&de=1442935800&sdx=0&i=&ty=1&ug=1&s%5B0%5D=DJI&colors%5B0%5D=%230082ff&s%5B1%5D=S%26P&colors%5B1%5D=%23e823ef&s%5B2%5D=Nasdaq&colors%5B2%5D=%23ef2361&fg=1&w=605&h=284&cm=1&lp=1&rl=1"/>
- Rok temu wielu sądziło, że 2017 będzie bardzo niestabilny z uwagi na wygraną Trumpa i Brexit. Zamiast tego byliśmy świadkami relatywnie spokojnych 12 miesięcy, podczas których ceny aktywów na całym świecie silnie wzrosły. W 2018 roku może dojść do powrotu ryzyka. Ironią jest fakt, że dłuższe okresy spokoju są zwykle początkiem przyszłej niestabilności, gdyż inwestorzy zdają się zapominać o wszelkich ryzykach i stawiają wszystko na jedną kartę, czyli kontynuację pozytywnego cyklu - komentuje sytuację John Hardy, jeden z autorów raportu Saxo Banku.
Choć w wypowiedziach ekonomistów wyraźnie widać argumenty za zbliżającym się kryzysem finansowym, boją się wprost wskazywać, że rynki czekają kłopoty. I to już w najbliższych dwunastu miesiącach.
Bez wahania o największym krachu naszych czasów mówi za to legendarny amerykański inwestor Jim Roger.
- Co spowoduje największy krach w historii? Nie wiem. To może być amerykański system emerytalny, który się zawali. To może być jakiś kraj, którego nie obserwujemy. To może być wiele różnych rzeczy. To może być wojna - twierdził inwestor w głośnym wywiadzie udzielonym kilka miesięcy temu. - Jednego jest natomiast pewien. To będzie największy kryzys w naszym życiu. I choć jeden już mamy za sobą, ten z 2008 roku będzie znacznie gorszy.
Rogers podkreśla, że Ameryka ma problemy finansowe średnio co cztery do siedmiu lat od kiedy powstała republika. - To najdłuższy, albo drugi w kolejności najdłuższy tego typu okres. Więc ten czas nadchodzi - podkreślał.
Nie musi być aż tak źle
Sceptycznie nastawieni do "kryzysowych teorii" obserwatorzy rynku mogą jednak wypomnieć, że podobnych prognoz, mówiących o nadejściu kolejnego krachu finansowego, było już w ostatnich latach sporo i wciąż kryzys nie zapukał do naszych drzwi.
- O tym, że różnego rodzaju wskaźniki opisujące sytuację na Wall Street są na rekordowych poziomach, a wyceny akcji odkleiły się od fundamentów, słyszymy od blisko 4 lat. Spodziewam się, że na złość tym wszystkim sceptykom giełdy będą dalej bić rekordy, a sprzyjać temu będzie m.in. rosnąca amerykańska gospodarka - twierdzi Kornel Kot.
Analityk TMS Brokers spodziewa się, że będzie można zarobić także na warszawskiej giełdzie. Nie będą to już może wzrosty takie jak w tym roku, gdy indeks WIG20 poszedł do góry o 25 proc., ale solidne 10 proc. jest jeszcze do wyciągnięcia. Wskazuje, że jest szansa na osiągnięcie przez indeks poziomu 2700 pkt. Obecne notowania wynoszą około 2445 pkt.
Tegoroczne notowania indeksu WIG20 src="https://www.money.pl/u/money_chart/graphchart_ns.php?ds=1483225200&de=1513551600&sdx=0&i=&ty=1&ug=1&s%5B0%5D=WIG20&colors%5B0%5D=%230082ff&fg=1&fr=1&w=605&h=284&cm=0&lp=1&rl=1"/>
Jeśli kryzys nie dotrze w przyszłym roku na rynki finansowe, nie tylko największe spółki zgrupowane w WIG20 mogą dać zarobić. Eksperci stawiają też na akcje mniejszych podmiotów z sWIG80. Często wymieniany jest również sektor bankowy, który może być beneficjentem zbliżających się podwyżek stóp procentowych w Polsce.
Nieźle może sobie również radzić energetyka. Kornel Kot sugeruje możliwość nawet 20 proc. skoku wyceny reprezentujących tę branże spółek. Mniej więcej tyle są w tej chwili niedowartościowane przez inwestorów w stosunku do konkurentów zagranicznych.
- Wydaje się, że na największej fali jest na razie sektor budowlany. Wskazuje na to ostatnia transakcja Goldmana Sachsa, który zainwestował w polską grupę Robyg - wymienia profesor Aneta Hryckiewicz. - Należy jednak pamiętać, że jeżeli dojdzie do jakieś korekty, najbardziej odczuje ją właśnie ten sektor.
Ekspertka Akademii Leona Koźmińskiego podkreśla przy tym, że grono naszych inwestorów to inwestorzy zagraniczni, a więc wszelkie szoki finansowe będą przekładać się na zachowanie inwestorów w naszym kraju. Stąd obawy o ewentualny krach, który mógłby popsuć ciągle panujące dobre nastroje.