Budowa Muzeum Sztuki Nowoczesnej dla atrakcyjności Warszawy w oczach zagranicznych turystów i biznesmenów może mieć znaczenie większe niż kolejny wieżowiec w okolicach Dworca Centralnego. Pod warunkiem, że konkurs na siedzibę nowej świątyni sztuki wygra projekt architektoniczny na światowym poziomie, a w zbiorach rzeczywiście znajdą się wybitne dzieła artystów polskich i zagranicznych.
Czy sztuka w dzisiejszych czasach może w jakikolwiek sposób determinować rozwój gospodarki i dobrobyt obywateli. Odpowiedź brzmi tak, jeżeli jest to sztuka (obojętnie: dawna czy współczesna, klasyczna czy awangardowa) na tyle atrakcyjna, że stanie się wizytówką kraju/miasta czy wręcz – używając modnego ostatnio określenia – ikoną masowej wyobraźni, która sprawi, że konkretny zakątek na Ziemi zacznie być postrzegany jako miejsce godne zainteresowania przez masowych turystów i przez biznes wybierający lokalizacje pod swe inwestycje, również pod kątem jakości życia.
Stolica Polski nie dorobiła się dotąd „ikony” tego rodzaju. Dwumilionowe miasto w środku Europy nie posiada ani odpowiedniego obiektu architektonicznego ani dzieła sztuki w swych zbiorach. Nie ma niczego, co powodowałoby, że odwiedzający Stary Kontynent turyści z obu Ameryk, Australii, Japonii czy Chin chcieliby koniecznie tu przyjechać, żeby się uwiecznić na fotografii. Nie łudźmy się, że takimi miejscami są miłe naszemu sercu Łazienki, Wilanów czy kolumna Zygmunta z odbudowaną Starówką. Kudy im z ich skromniutką popularnością do rzymskiego Kolloseum, paryskiej wieży Eiffla czy londyńskiego Big Bena?!
Niestety nie możemy się też poszczycić bogatymi zbiorami dawnej sztuki (historia ich grabieży sięga czasów „potopu” szwedzkiego), które ściągają miliony turystów do takich miast jak np. Madryt, Amsterdam, Wiedeń czy Sankt Petersburg.
Brakuje na gwałt czegoś, co przekonałoby zagranicznych biznesmenów, że warto tutaj zainwestować i osiedlić się nie tylko ze względu na ciągle relatywnie tanią siłę roboczą, lecz także z powodu licznych uroków życia, jakie czekają na przybyszów (bogate baskijskie Bilbao zmieniło swój wizerunek nudnego miasta przemysłu i finansów, dopiero gdy powstało tam Muzeum Guggenheima).
Dlatego tak ważna jest informacja, że w stolicy w ciągu 8-10 lat ma powstać Muzeum Sztuki Nowoczesnej, którego koszt budowy szacuje się na ok. 50 mln euro.
Nie byłby Nowy Jork tym, czym od ponad pół wieku jest dla świata, gdyby pozostał jedynie siedzibą giełdy przy Wall Street z setkami banków, które obrosły tę instytucję pierścieniem. Nowy Jork stał się tym, czym jest w dużym stopniu dzięki temu, że siedzibę tutaj ma tyle ważnych instytucji świata kultury. To one, żeby wymienić tylko Carnegie Hall, Metropolitan Opera, setki teatrów na Broadwayu, Metropolitan Museum of Art, Muzeum Guggenheima czy Biblioteka J.P. Morgana, sprawiają, że miasto to jest niepowtarzalne. Być może gdyby nie one, żywotność Nowego Jorku jako stolicy świata finansów i giełdy już dawno by się wyczerpała i wiele z tych instytucji, które obracają miliardami dolarów wyniosłoby się znad Hudson i East River w poszukiwaniu przyjemniejszego do życia miejsca.
A że nie stało się tak, miasto drapaczy chmur zawdzięcza nietuzinkowej osobowości takich ludzi jak np. Andrew Carnegie, John Pierpoint Morgan czy Salomon Guggenheim i wielu innych krezusów, których niczym renesansowych Medyceuszy nie satysfakcjonowało już własne bogactwo i poczucie władzy, jaką dają wielkie pieniądze. Fundując miastu wielką salę koncertową, wspaniałą bibliotekę czy olśniewającę swoją kolekcją i oryginalną architekturą muzeum,
stworzyli swoiste perpetuum mobile, które nieustannie napędza koniunkturę.
Wpływu obecności sztuki na bogacenie się miast i podnoszenie poziomu życia ich mieszkańców nie da się zakwestionować, chociaż nie podobna go wyliczyć za pomocą jakiegoś uniwersalnego algorytmu.
Autor jest dziennikarzem tygodnika "Wprost"