- To pierwsze w historii podniesienie kwoty wolnej, które oznacza, że większość Polaków zapłaci wyższe podatki - mówi money.pl wicemarszałek Sejmu Stanisław Tyszka. I dodaje, że posłowie to tak naprawdę "maszynki do głosowania", więc przywileje, w tym również wyższa kwota wolna, nie są im potrzebne.
Jakub Ceglarz, money.pl: Klub parlamentarny Kukiz'15 był we wtorek przeciwko poprawkom podnoszącym kwotę wolną od podatku dla najbiedniejszych do 6600 zł. Nie chcecie, żeby Polacy mieli lepiej?
Stanisław Tyszka, wicemarszałek Sejmu (Kukiz'15): Oczywiście, że chcemy. Z takim postulatem szliśmy przecież do wyborów. Uważamy, że zostawienie ludziom większych pieniędzy w kieszeni, przekłada się na większe oszczędności, inwestycje i konsumpcję, więc i wyższe wpływy z VAT.
Tylko że my, w odróżnieniu od Prawa i Sprawiedliwości, mówimy prawdę. To, z czym mieliśmy do czynienia we wtorek, to pierwsze w historii podniesienie kwoty wolnej, które oznacza, że większość Polaków zapłaci wyższe podatki. I to nie tylko krezusi.
Zamrożenie progu dla zarabiających między 11 a 85 tys. zł oznacza de facto, że oddadzą więcej. Nie zapominajmy, że w przyszłym roku będziemy mieli przecież do czynienia z inflacją. Nie może więc być mowy o wykonaniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który nakazał waloryzację kwoty wolnej.
Ale najbiedniejsi na tej zmianie zyskają.
To jest właśnie największe oszustwo. Oni też mogą stracić. Wielu najuboższych pobiera przecież zasiłki, a te są przyznawane na podstawie kryterium dochodowego. Skoro zostanie im w kieszeni kilkaset złotych rocznie więcej, to wielu z nich może przekroczyć próg i stracić pieniądze na przykład z pomocy społecznej.
Poza tym, PiS zamiast upraszczać system podatkowy - jeszcze bardziej go komplikuje. Była jedna kwota wolna i każdy wiedział, ile może odliczyć. Teraz są różne progi i złożone równania. Przez to, że mamy taki skomplikowany system, mamy też jedną z najdroższych administracji skarbowych wśród krajów OECD.
Martwić nie muszą się posłowie. Dla nich kwota wolna się nie zmienia i wynosi ok. 30 tys. zł. Pana klub wniósł wiosną projekt, który miał zrównać parlamentarzystów ze zwykłymi ludźmi. Co się z nim stało?
Został zamrożony w Komisji Finansów Publicznych.
I nie robicie nic, żeby go odmrozić?
Jakub Kulesza, który jest sprawozdawcą tego projektu, wielokrotnie rozmawiał na ten temat z posłami partii rządzącej, ale bez skutku. W tej sprawie zawiązała się koalicja wszystkich pozostałych partii przeciwko nam. To ludzie, którzy są przyzwyczajeni do przywilejów i nie widzą niesprawiedliwości w tym, że mają praktycznie nieopodatkowane diety.
Ich argumenty prawie zawsze są takie same: "To co, chcecie zabrać diety samorządowcom?". Ale to bzdura. W naszym projekcie mowa tylko o posłach. Tych, którzy mają darmowe przejazdy, wysokie uposażenia, podwyższony niedawno ryczałt na biuro poselskie, miejsce w hotelu sejmowym i wiele innych przywilejów. W tym również darmowe koszulki i sprzęt sportowy, czego nie udało mi się zwalczyć. Zresztą jakiś czas temu o tym rozmawialiśmy.
To była bardzo arogancka wypowiedź. Fakty są takie, że poseł obecnie dostaje wytyczne od swojej partii i tylko podnosi rękę wtedy, kiedy trzeba. W dużej mierze został sprowadzony do roli maszynki do głosowania. Gdybyśmy mieli Jednomandatowe Okręgi Wyborcze i poseł mógłby być odwołany przez wyborców, to może byłoby inaczej. Przykład zawsze musi iść z góry.
My broni jednak nie składamy. Przy okazji pozornego podniesienia kwoty wolnej dla obywateli przypominamy o naszym projekcie i mamy nadzieję, że w końcu komisja się nim zajmie.