- Bez młodych lekarzy to wszystko by się roz...przyło. W Polsce to właśnie rezydenci maskują braki kadrowe. Zapycha się nami każdą dziurę. Sam dostaję oferty, którymi mógłbym obdzielić kolejnych sześć osób. Sześć, rozumiesz? Na barkach uczących się lekarzy kręci się cały system - opowiada money.pl jeden z rezydentów. Od tygodnia trwa protest głodowy młodych lekarzy.
- Nie szarpiemy się o dodatkową dychę do pensji. To nie jest protest części środowiska medycznego. To powinien być protest wszystkich Polaków. O to, by miał ich kto leczyć. O to, by ich lekarz nie był na skraju wycieńczenia. O to, by ich lekarz problemów i frustracji z pracy nie musiał zapijać. O to, by byli leczeni przez dobrze wykształconych specjalistów. Mało kto to rozumie.
To słowa Bartka. Jest rezydentem w jednym z warszawskich szpitali. Do końca specjalizacji zostały mu dwa lata. Woli pozostać anonimowy. Boi się, że prowadzący jego specjalizację lub dyrektor placówki (lub obaj) będą mu robili problemy. Bo nie raz już słyszał, żeby nie podskakiwał. Więc nie podskakuje.
Ale protest rezydentów popiera. Nie dopuszcza do siebie myśli, że rządzący nie zgodzą się na postulaty. Wszystkie. A stawka jest wysoka: więcej na całą służbę zdrowia i więcej pieniędzy dla lekarzy rezydentów. Do tego podjęcie realnej próby walki z długimi kolejkami i biurokracją. To wszystko ma sprawić, że warunki pracy się polepszą. Dla wszystkich.
- Tę kwadraturę koła może naprawić tylko głęboka reforma. A tej bez najważniejszych osób w państwie minister zdrowia po prostu nie przeprowadzi. Dlatego przypominamy obietnice z kampanii wyborczej, przypominamy wypowiedzi sprzed lat - dodaje Bartek.
"Minister zdrowia nic nie może"
Protestujący nie czekają na rozmowy z ministrem zdrowia. Czekają na premier Beatę Szydło lub Mateusza Morawieckiego. Ona stoi na czele rządu, on stoi na czele resortu finansów. Ostatnio chwalił się wyjątkowymi wynikami budżetu, więc rozbudził nadzieje.
7 dni trwa już protest głodowy rezydentów. To 168 godzin bez jedzenia. Kilku młodych lekarzy już opuściło "plac boju" ze względu na stan zdrowia. Dłuższe zwlekanie z posiłkiem mogło się skończyć fatalnie.
Głodówka to ostatni krzyk. - Przemarsze po ulicach z chwytliwymi transparentami nie pomogły. Pojawialiśmy się w mediach i znikaliśmy. Rządzący nawet na chwilę nie pochylali się nad tematem. Ci albo poprzedni. Każda ekipa miała nas gdzieś. Możemy albo czekać, albo działać - mówi Andrzej, który za chwilę kończy rezydenturę. Też woli nie podawać nazwiska. Jak będzie specjalistą, to woli mieć łatwiejsze negocjacje.
- Gdyby z pracy na jeden dzień odeszli rezydenci, to przy wielu pacjentach nie byłoby nikogo. Ludzie umieraliby sami - dodaje. - Chcemy lepszej służby zdrowia i realnych zmian. A nie pudrowanych frazesów kolejnych ekip. Mógłbym mieć to wszystko gdzieś. Zaraz będę specjalistą. Tylko co dalej skoro i tak większość życia będę w jednej lub drugiej pracy - tłumaczy.
Ministerstwo zdrowia przekonuje, że sytuacja w służbie zdrowia od dawna się poprawia. Poprawiać ma się też sytuacja rezydentów. Resort podkreśla, że od lipca funkcjonuje ustawa o minimalnym wynagrodzeniu w służbie zdrowia. Budżet będzie kosztowała 17 mld zł w ciągu 5 lat. Resort podkreśla, że rośnie też liczba miejsc na bezpłatnych studiach medycznych. W 2015 roku było to 3,5 tys. miejsc. Teraz jest to 4,3 tys.
Konstanty Radziwiłł podkreśla też, że w tym roku na służbę zdrowia powędruje 87 mld zł. To o 8 mld więcej niż w 2016 roku. Rezydenci odpowiadają, że minister tworzy propagandę sukcesu. Tymczasem każdy doskonale widzi, ile problemów ma służba zdrowia.
Minister pod ścianą?
Rezydenci doskonale zdają sobie sprawę, że ich protest stawia ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła pod ścianą. Dlaczego? Bo to za ich plecami ukrywa się dramatyczna prawda o polskiej służbie zdrowia.
Brakuje rąk do pracy. Po prostu nie ma komu leczyć.
Pod względem liczby aktywnych lekarzy na tysiąc mieszkańców jesteśmy w ogonie Europy. Rumunia, Węgry, Łotwa, Czechy są zdecydowanie przed nami. To dane z raportu OECD z 2016 roku. Gdyby przenieść lekarskie warunki na pole piłkarskie - to z Czarnogórą powinniśmy remisować. Średnia lekarzy na tysiąc osób jest identyczna.
Minister zdrowia nie może więc po prostu zaproponować młodym rezydentom więcej pieniędzy. Ograniczeniem nie jest tylko ciasny budżet NFZ. Ograniczeniem jest po prostu cały system służby zdrowia w Polsce.
Gdy młodzi zaczną się utrzymywać z samej wypłaty za rezydenturę, to spadnie im ochota na dodatkowe zajęcia. A wtedy w przychodniach, szpitalach i oddziałach ratunkowych nie będzie na kogo czekać. - Minister na pewno zdaje sobie z tego sprawę. Bez nas nie ma dobrze działającej służby zdrowia - mówi Bartek.
Dlatego rezydenci jako główny postulat wysuwają nie podwyżki wynagrodzeń, ale zwiększenie nakładu na służbę zdrowia. Gdy w szpitalach pojawi się nowszy sprzęt i nowe procedury, to siłą rzeczy mniej młodych lekarzy będzie wyjeżdżać za granicę. A wtedy ciężar leczenia rozłoży się na więcej osób. Tym bardziej że kilkadziesiąt godzin ciągłej aktywności to dla lekarzy standard. Rezydenci od samego początku też nie mają lekko.
Tak się pracuje
Najpierw 7,5 godziny pracy w szpitalu. Później przerwa na obiad i znów do pracy. Tym razem od 18 do 8 rano w nocnej pomocy lekarskiej. To tak zwana wieczorynka. Czasami idzie pospać po kilkanaście minut, czasami przyjmuje się pacjenta za pacjentem. Od 8 rano znów startuje praca w szpitalu, w ramach rezydentury. I tak w kółko. Tak wygląda dzień młodego rezydenta. I to wcale nie jest czysto teoretyczny kalendarz. Lekarz z powyższego przykładu na ciągłym posterunku spędził ponad 30 godzin.
Ale z samej rezydentury nie można wyżyć. Tym bardziej że młodzi lekarze nie są już tacy młodzi. Mają za sobą lata studiów, rok praktyk. Są przed trzydziestką, gdy zaczynają na serio pracować. A jeszcze czeka ich specjalizacja.
Na rękę jest mniej więcej 2,5 tys. zł. Do tego dochodzą najczęściej cztery dyżury, warte do tysiąca zł. W sumie 3,5 tys. zł na rękę dla lekarza. Jeżeli marzy o mieszkaniu, rodzinie i dzieciach, samochodzie na kredyt, to musi kombinować.
I kombinuje. - Rezydenci biorą po kilka lub kilkanaście fuch w ciągu miesiąca - mówi Bartek. Gdzie dorabia? W sumie wszędzie. Najczęściej na imprezach masowych, gdzie musi być zapewniona odpowiednia obstawa medyczna. Do tego dochodzą mniejsze fuchy w przychodniach. Często nocki spędza na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym.
- To najgorsze miejsce, ale... najlepiej płatne i z największymi potrzebami - opowiada. I tak kilka razy w miesiącu spotyka się z ofiarami wypadków bez szans na przeżycie lub pijanymi awanturnikami. Dla kasy. I wcale tego nie ukrywa. - W teorii mógłbym zarabiać nawet 10 tys. zł. Ale musiałbym przepracować połowę miesiąca. Najczęściej z dyżuru trafiałbym na etat, a później kończył to kolejnym dyżurem. I tak w kółko. Młody lekarz może zarabiać, ale kosztem rodziny i swojego zdrowia - dodaje.