Zamachy bombowe w Londynie to ważna lekcja dla służb bezpieczeństwa - pisze w piątkowym wydaniu dziennika "The Times" R.P. Eddy, amerykański ekspert ds. terroryzmu.
Akcje terrorystyczne są w coraz większym stopniu dziełem ludzi zamieszkałych na miejscu i dlatego kraje zagrożone terroryzmem muszą zwiększyć zdolność lokalnej policji do identyfikowania i zatrzymywania terrorystów zanim uderzą - podkreśla Eddy.
_ fot. PAP/EPA/LINDSEY PARNABY _
Liczba i jednoczesność wczorajszych ataków sugerują, że sprawcy musieli dysponować dokładnym rozpoznaniem i możliwościami wykonania bomb, a więc musieli mieć wsparcie lokalnej siatki. Możemy zakładać, że zamachowcy przebywali w Zjednoczonym Królestwie od dłuższego czasu i być może nawet mają prawo stałego pobytu.
Tak czy inaczej, zamachy w Londynie były zgodne z tendencjami, które pojawiły się po atakach z 11 września 2002 r. w Nowym Jorku. Do historii przeszło już centralne planowanie i akcje na szeroką skalę, charakterystyczne dla Al-Kaidy Osamy bin Ladena. Teraz działają niezależne grupy terrorystów atakujących mniejsze i mniej strzeżone cele.
Ostatnie z większych ataków terrorystów - zamachy z 2003 r. w Turcji i z 2004 r. w Madrycie - były przykładami tych tendencji.
Terroryści, którzy dokonali tych ataków, mieszkali w tych krajach i prawdopodobnie działali całkowicie niezależnie od centralnego kierownictwa Al-Kaidy.
Chociaż grupa nazywająca siebie "Tajną Grupą Dżihadu Al-Kaidy w Europie" przyznała się do ataków w londyńskim metrze, nie jest wcale pewne czy ma ona jakiekolwiek rzeczywiste powiązania z Al- Kaidą bin Ladena i czy takie twierdzenia są w ogóle uprawnione - pisze autor.