Zgodnie z dyrektywa unijną 2003/96/ WE akcyzę na prąd powinni płacić dystrybutorzy, czyli zakłady energetyczne. W Polsce płacą ją jednak elektrownie, które są zmuszone wpłacać akcyzę także od strat przesyłowych, czyli prądu, który ginął po drodze z elektrowni do dystrybutora. Gdyby więc obowiązywały przepisy unijne wpłaty do budżetu byłyby niższe o 270 milionów złotych.
Jak szacuje „Gazeta Wyborcza” znacznie większym problemem dla budżetu będą jednak skutki opieszałości we wdrażaniu unijnego prawa. Polska miała wdrożyć dyrektywę do 1 stycznia 2006 r. Ze względu na fakt podwójnych wyborów (parlamentarne i prezydenckie) w 2005 roku posłowie i rząd nie znaleźli czasu na zajęcie się tą sprawą. Wytwórcy i dystrybutorzy energii elektrycznej liczyli wiec na to, że nowe przepisy zostaną opracowane w 2006 roku. Niestety jak do tej pory urzędnicy ministerstwa finansów nie uporali się z tym zadaniem.
Brak działań fiskusa naraził na straty elektrownie, które podczas negocjacji z dystrybutorami taryf na 2006 rok miały nadzieje, że akcyzę zapłacą już nie one, nie wliczały jej więc do ceny, wyjaśnia „Gazeta Wyborcza”.
Jedna z elektrowni z południa Polski zdecydowała się zagrać va banque - wystąpiła do urzędu celnego o zwrot akcyzy. Uzasadnienie jest proste - Polska nie wdrożyła unijnego prawa, a jest ono nadrzędne nad prawem krajowym. W tej sytuacji akcyza jest płacona przez elektrownie niezgodnie z prawem.
Jeśliby o odszkodowanie wystąpiły wszystkie elektrownie, to skarb państwa straciłby cały dochód z akcyzy na prąd, czyli 2,5 mld zł. Ale większość elektrowni wciąż należy do skarbu państwa, więc trudno sobie wyobrazić, że chciałyby puścić z torbami swego głównego akcjonariusza.