Powiało grozą. Londyn okazał się nie dość bezpieczny, radykalny Islam znowu uderzył. Dopóki ataki odbywały się w Nowym Jork, Moskwie czy Madrycie, oglądaliśmy je w poczuciu jakiejś egzotyki, dalekiej wojny, która nas nie dotyczy. Atak na Londyn zasiał w sercach Polaków pewne obawy, iż zamachy mogą pustoszyć także i Polskę.
W sobotę po południu odpoczywając na trawie przed domem usłyszałem wycie syren. Pierwsza reakcja była taka, jak zawsze – pewnie gdzieś się pali. Jednak tym razem wycie było zupełnie inne, sygnały były krótsze, bardziej intensywne i nie dobiegały z kierunku siedziby straży pożarnej. Coś mnie tknęło. Zwłaszcza, że dzień wcześniej, w piątek niebo ciągle patrolowały samoloty myśliwskie z jednostki lotniczej na łódzkim Glinniku oraz helikoptery Kawalerii Powietrznej. Zapewne mają stan podwyższonej gotowości i ją właśnie w ten sposób podtrzymują.
Kilka minut później syreny zamilkły, ludzie z okolicznych domów powychodzili na chodniki ulic, tak jak zresztą i ja. Nikt nic nie mówił. Twarze wyrażały jedną wielką zagadkę. Każdy miał przecież przed oczami Londyn z telewizji. Nagle rozległy się megafony. „Uwaga! Uwaga! W związku z niebezpieczeństwem awarii tamy na Zbiorniku Sulejowskim zarządza się natychmiastową ewakuację zagrożonych terenów.” I tak ten komunikat był powtarzany co minutę. Oczami wyobraźni widziałem już wysadzoną tamę i te masy wody wdzierające się do miasta. Mieszkając 600 metrów od rzeki można się nieźle przestraszyć. Ale nie w Polsce. Wszyscy sąsiedzi, jak jeden mąż, orzekli, że to z pewnością ćwiczenia. Ta myśl pomogła wrócić mi na trawkę, a po mniej więcej pół godzinie alarm został odwołany, jednak bez podania przyczyn, czy też komunikatu o ćwiczeniach.
Dopiero następnego dnia poczta pantoflowa przyniosła ze sobą informację, iż żadnych ćwiczeń obrony cywilnej nie było. Oficjalna wersja komunikatu mówi o awarii systemu kontroli zagrożenia tamy z uwagi na ... upał i przegrzanie się aparatury. System rzekomo źle zinterpretował dane i samoczynnie wszczął alarm. Jak było naprawdę – nie wiem.
Pisząc te słowa jestem świadom, jak w niedoskonałym kraju żyję. Całe szczęście, iż jesteśmy w miarę jednolici kulturowo, że emigranci są rzadkością i pojawienie się obcego typa na prowincji stawia na nogi całą lokalną społeczność. Być może naszej niezbyt poprawnej politycznie ksenofobii właśnie zawdzięczamy względny spokój, brak ataków ze strony terrorystów. Co innego mogą powiedzieć Włosi, którzy są następni na liście Bin Ladena.
Pacyfiści już podnoszą głosy i zwalają winę za ataki na obecne rządy, które stosują wobec ekstremalnych islamistów łagodne prawo siły – łagodne, bo przecież przy takiej miażdżącej przewadze technologicznej – można byłoby zupełnie inaczej pokazać, kto tu rządzi. Z drugiej strony każdy fanatyzm wpędza w pułapkę klęski tych, w imię których walczy. Gdyby Hitler nie był fanatykiem, zapewne podbiłby świat.
Atakując Londyn terroryści z Al-Kaidy doprowadzą do wspólnego frontu przeciw wojującemu islamowi USA, UE, Rosję oraz Izrael, który właśnie ma dostać ponad 2 mld USD pomocy od starszego brata zza oceanu. Zaś świat umiarkowanego Islamu zrozumie, że idąc za głosem radykałów wpychają się w wojnę, której nie są w stanie wygrać.
Termin zamachu londyńskiego nie był przypadkowy. Podczas szczytu G8 rzecz toczyła się o Czarną Afrykę, to jest teren, gdzie toczy się walka o wpływy pomiędzy Islamem a Zachodem. Wielka Brytania zrozumiała, iż chcąc powstrzymać radykalny Islam trzeba dać Afryce alternatywę. Opuszczona i zaniedbana Afryka stała się więc języczkiem u wagi, co tylko wyjdzie jej na dobre. Paradoksalnie londyński zamach może przyspieszyć liberalizację rynków rolnych, oraz swoistą cywilizowaną rekolonizację Afryki przez Zachód pod egidą G8.
Obecnie oczekujmy odpowiedzi ze strony sojuszników. Mocnej odpowiedzi, jeśli bowiem odpowiemy strachem, to nic nie powstrzyma napastników. A cywilom przyjdzie żyć w nieco innym świecie niż dotychczas, już nie tak beztrosko i rozrywkowo. Anglicy już głośno przebąkują o ograniczeniu niektórych swobód obywatelskich. Tylko czy Europę stać na mocną odpowiedź?
Budżety krajów europejskich skąpią już od dawna na obronę - wydatki wojskowe są przeszło dwa razy mniejsze niż w przypadku USA. A być może to właśnie tutaj należy skierować środki z odchudzonego rolnictwa. Tymczasem urzędnicy unijni muszą póki co zapomnieć o wykopywaniu topora wojennego z USA. Wspólne zagrożenie na kilka lat może przesłonić antagonizmy międzyatlantyckie. Już raczej nikt, nawet Francja, nie odważy się w Europie grać kartą islamską w dotychczasowy sposób.
Podsumowując: Europa budzi się po piątkowym zamachu w innym świecie. Nieprzygotowana, stojąc w rozkroku po nieudanych próbach wewnętrznej konsolidacji. Przewodnictwo Wielkiej Brytanii w Unii może być początkiem zupełnie nowego myślenia o kontynencie, jego priorytetach i polityce wobec innych supermocarstw. Zbliżenie z USA tylko poprawi naszą pozycję w UE, wszak jesteśmy sprawdzonym sojusznikiem. Obyśmy tylko nie poszli w ślady socjalistycznej Hiszpanii, bo ten kierunek Europa Zachodnia przerabiała w latach 30-tych. I szczególnie dla nas, dla Polaków, marnie się ta polityka wówczas skończyła.