Nielegalny - to słowo klucz konferencji prezesa LOT Rafała Milczarskiego. Podkreśla on, że planowany na 1 maja strajk nie może się odbyć. Pasażerów uspokaja, a pracowników ostrzega przed konsekwencjami finansowymi. Związki zawodowe już szykują odpowiedź, a premier milczy.
Konferencja LOT to odpowiedź na dzisiejszą informację money.pl. Jako pierwsi poinformowaliśmy, że większość głosujących w referendum strajkowym u polskiego przewoźnika powiedziała "tak". 1 maja pracownicy etatowi chcą strajkować. Do urn poszła wymagana większość zatrudnionych, więc związki zakładowe poinformowały zarząd o swoich planach.
A plan mają prosty: wraz z początkiem majówki część załóg nie będzie pracować. To głównie piloci, stewardessy i stewardzi. W efekcie samoloty mogą zostać na ziemi. Nietrudno sobie wyobrazić, co będzie się działo na lotniskach. Chaos.
LOT przez miesiąc przekonywał, że do żadnego strajku nie dojdzie. Dziś zaznacza, że działania związków zawodowych są nielegalne. Prezes Milczarski zarzucił przedstawicielom strony społecznej, że marzą o powrocie do przeszłości. Tej, która doprowadziła spółkę na skraj bankructwa.
- Zapowiadany przez dwa związki zawodowe na 1 maja strajk w LOT będzie nielegalny - powiedział w czwartek prezes LOT Rafał Milczarski. Zapewnił, że spółka zrobi wszystko, by pomóc pasażerom, jeśli do protestu dojdzie. - Jest to dla nas bardzo smutny dzień - zaznaczał.
Stosunki na linii zarząd - związki zawodowe można śmiało określić jednym słowem: wojna. Przez ostatnie 30 dni porozumienie nie było nawet bliskie. Wysłaliśmy do kancelarii premiera Mateusza Morawieckiego pytanie, czy zamierza w tej sprawie interweniować. Do tej pory premier ani jego urzędnicy nie zajęli się sprawą referendum. A to właśnie Morawiecki nadzoruje bezpośrednio spółkę.
Poprosiliśmy o szereg informacji: kiedy i jakie kancelaria otrzymała informacje od zarządu LOT na temat referendum i planowanego strajku. Wnioskujemy również o informację, czy rada nadzorcza nawiązała już kontakt z premierem w sprawie sytuacji w spółce.
Sporne pieczątki
- Przeprowadzenie tej akcji jest nielegalne - wielokrotnie zaznaczał Milczarski. Jednocześnie spółka powołuje sztab kryzysowy i analizuje, ile operacji lotniczych może być zagrożonych. W tej chwili nie miała takich informacji do przekazania. Będzie się starała ustawić grafik tak, by w majówkę nie doszło do ewentualnego paraliżu. Z pewnością do pracy zostaną ściągnięci pracownicy na samozatrudnieniu. Oni strajkować nie mogą, więc nie ma z ich strony żadnego ryzyka.
Domniemany strajk - tak LOT określa protest, który ogłosiły w czwartek związki zawodowe.
Dlaczego nielegalny i dlaczego domniemany? Zdaniem LOT związki zawodowe nie dostarczyły informacji o tym, ile osób wzięło udział w głosowaniu. Milczarski podczas konferencji przyznał jednak, że zarząd o to nie występował. Prezes zaznaczył za to, że firma dysponuje analizą prawną, która potwierdza jej opinię i o referendum, i o strajku. Na konferencji powiedział jednak, że media nie są odpowiednim miejscem na prowadzenie debaty na tle prawnym i wymiany dokumentów. Spółka jest po prostu pewna swego i ma dokumenty na potwierdzenie tych tez.
Związki zawodowe w przekazach do mediów uszczegółowiły wynik - w sumie zagłosowało prawie 900 osób (z 1600 uprawnionych). Zapowiadają też, że podczas piątkowej konferencji prasowej pokażą wszystkie niezbędne dokumenty. O godzinie 10 przedstawiciele zapowiadają oficjalne wystąpienie dla mediów.
LOT ma jeszcze drugi zarzut - zdaniem spółki dwa związki zawodowe wystąpiły z inicjatywą strajku bez zgody pozostałych czterech. Świadczyć ma o tym fakt, że dokumenty podstemplowane są właśnie przez dwie organizacje. Wcześniej wszystkie informacje były opatrzone podpisami sześciu związków zawodowych. Przedstawiciele przygotowali zresztą prezentację pokazującą kilka ostatnich lat. I rzeczywiście - ostatni dokument opatrzony jest pieczęcią tylko dwóch organizacji.
Prezes Milczarski tłumaczył, że jego zdaniem to wyraz odpowiedzialności części związkowców, którzy na strajk się nie chcą zgodzić. Może się okazać, że to płonne nadzieje.
Jak wynika z informacji money.pl - wszystkie sześć organizacji podpisało się pod uchwałą uznającą wynik referendum za ważny. Co oznacza, że wszystkie związki doskonale zdają sobie sprawę z obecnej sytuacji. Związki zawodowe już rano informowały, że informacje wysłały dwie reprezentatywne, czyli największe organizacje. Nie oznacza to jednak, że nie ma współpracy. Dokument ma datę 25 kwietnia - czyli dnia wysłania informacji o strajku do zarządu. Najpewniej więc to sąd będzie musiał rozstrzygnąć, kto ma rację.
LOT zaznaczył, że skierował już sprawę do odpowiednich organów i stara się, by te w trybie pilnym określiły status prawny strajku. Spółka chce zablokować protest poprzez zakazanie pozwanym związkom zawodowym ogłoszenia oraz przeprowadzenia działań. Prezes ani rzecznik LOT nie wskazali podstaw prawnych takiego działania. W historii strajków były już sytuacje powoływania się np. na artykuł 439 kodeksu cywilnego, który stanowi o zapobieganiu szkodzie.
Prezes zarzucał również, że związkowcy podburzają pracowników, by móc własnoręcznie sterować spółką. Prezes wskazał też, że ma wątpliwości, czy urna do głosowania była odpowiednio zabezpieczona. Tłumaczył, że była przenoszona z miejsca na miejsce i nikt nad nią nie miał pełnej kontroli. Zasugerował, że takich wątpliwości ma więcej.
Co czeka pasażerów?
W tej chwili żaden lot nie został odwołany, ale losy strajku będą rozstrzygać się do ostatniej chwili. - Jako zarząd LOT i wszyscy pracownicy LOT dołożymy starań, żeby po pierwsze do nielegalnego strajku nie doszło, a w razie gdyby doszło - dołożymy najwyższych starań, żeby nie miał konsekwencji dla naszych operacji lotniczych - wyjaśniał Milczarski.
- Najważniejsze jest to, żeby podróże przebiegały w niezakłócony sposób. Dziękujemy za wybór LOT na majówkę i dołożymy najwyższych starań, żeby nie zakłócić tego nielegalną akcją strajkową - dodawał.
Prezes ostrzegł też pracowników. To również dla nich została zorganizowana konferencja - z mediów mają się dowiedzieć, że udział w nielegalnym strajku może ich słono kosztować. Po pierwsze nie dostaną pieniędzy za pracę (a zarabiają latając), po drugie mogą być ciągnięci do odpowiedzialności cywilnej za straty spółki.