Oznaczać to może koniec planu zakupu nowoczesnych okrętów podwodnych i innego potrzebnego uzbrojenia.
Zgodnie z projektem ustawy dotyczącej zwiększenia wydatków na obronność autorstwa MON, resort powinien otrzymać do 2,5 proc. PKB do roku 2030. Wzrost będzie powolny, ale systematyczny. 2 proc. PKB w 2018 r., 2,1 proc. w 2019 r., 2,2 proc. w latach 2020-2023, 2,3 proc. PKB w latach 2024-2025, 2,4 proc. PKB w latach 2026-2029, 2,5 proc. PKB w roku 2030.
Zmieni się coś jeszcze. Po przyjęciu nowelizacji wartość PKB ma być obliczana w stosunku do produktu krajowego brutto roku bieżącego, a nie za rok ubiegły, jak ma to miejsce teraz. Jak już pisaliśmy, ta jak mogłoby się wydawać drobna zmiana, też spowoduje, że wojskowi będą mieli więcej w kasie.
W tym samym dokumencie podniesiono jednak też górny limit liczebności Sił Zbrojnych. Z obecnych maksymalnie 150 tys. do 200 tys. Co ważne z tej łącznej liczby nie więcej niż 130 tys. ma być żołnierzy zawodowych, resztę stanowić będą żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej i Narodowych Sił Rezerwy.
Dwa razy więcej żołnierzy
- Obecny limit oczywiście jest niewykorzystany. Nawet z rezerwami NSR jest to w okolicach 100 tys. Jednak już dzisiaj wydatki na utrzymanie tych ludzi stanowią połowę całego budżetu. Zatem jeżeli tak znacząco wzrośnie stan osobowy, to zwiększone wydatki zostaną po prostu przejedzone - mówi money.pl Mariusz Cielma, ekspert wojskowy i redaktor naczelny magazynu "Nowa technika wojskowa".
W jego ocenie przez to, że tylko dodatkowe 30 tys. żołnierzy ma być zawodowych, a resztę stanowić będą służący w WOT i NSR zwiększony budżet ma szanse "wyżywić" ich wszystkich. Nie pozwoli jednak na modernizację techniczną.
- Chcemy mieć dwa razy więcej żołnierzy i do tego świetnie uzbrojonych, zwiększając wydatki tylko o 25 proc. To nie jest możliwe - dodaje Cielma. Podobnie tę rewolucję w Wojsku Polskim widzi Michał Likowski, ekspert ds. uzbrojenia i szef specjalistycznego magazynu "Raport".
Dla niego również trudne do pogodzenia są dwie filozofie. Jednoczesnego zwiększania liczebności z pilną potrzebą modernizacji naszej armii. Jak przekonuje, planowany wzrost budżetu MON do 2030 r. może się okazać tutaj niewystarczający.
- Zwiększenie wydatków na koszty osobowe większej armii zawodowej, tworzenie obrony terytorialnej i jej utrzymanie skonsumuje cały planowany wzrost do 2,5 proc. PKB. On jest potrzebny, ale do zapewnienia sprawnego działania i rozwinięcia możliwości naszego wojska przy obecnej jego liczebności - mówi Likowski.
MON widzi to jednak inaczej. W odpowiedzi na nasze pytania w tej sprawie, resort przesłał nam swoje uzasadnienie do projektu ustawy. "Wprowadzenie projektowanej regulacji umożliwi także szybszą generacyjną wymianę posowieckiego sprzętu wojskowego w satysfakcjonującym horyzoncie czasowym oraz pozwoli na istotne zwiększenie potencjału wojsk operacyjnych, tak pod względem jakościowym, jak i ilościowym" - czytamy w nim.
Połowa budżetu MON na pensje i emerytury
Przypomnijmy, że w przyszłym roku WOT mają już liczyć 35 tys. żołnierzy, a w 2019 r - 53 tys. Ich tworzenie, uzbrojenie, szkolenie i utrzymanie ma kosztować 3,6 mld zł.Nieoficjalnie mówi się jednak, że o wiele więcej.
Takie też wnioski nasuwają się po obserwacji wcześniejszych deklaracji na ten temat, które zderzyły się z rzeczywistością. Na ten rok zaplanowano wydatki na WOT na poziomie bliskim 1,1, mld zł. Tymczasem w projekcie ustawy powołującej obronę terytorialną do życia w 2017 r. planowano wydać tylko 630 mln zł.
Warto również uważniej przyjrzeć się strukturze obecnego budżetu MON, by zauważyć jak znaczącą jego część pochłaniają wydatki związane z utrzymaniem kadr. Wprawdzie armia dostanie w tym roku 37,352 mld zł czyli więcej niż w 2016 r. o całe 1,453 mld zł, to nie oznacza to większych możliwości zakupu nowoczesnego uzbrojenia. Co więcej ogółem na wszystkie wydatki majątkowe, czyli zakup sprzętu, remonty starego itp., planuje się wydać o 0,3 proc. mniej niż przed rokiem.
Te 1,453 mld zł więcej w aż 68 proc. zostaną przeznaczone na podwyżki wynagrodzeń i uposażeń dla żołnierzy, jak i wspomniane tworzenie WOT. Co najbardziej zaskakuje, spada procentowy udział budżetu MON na modernizację techniczną. W 2016 r. było to 26,1 proc. wszystkich środków przeznaczanych na obronność, a w 2017 będzie to 24,6 proc.
Planując zwiększenie liczebności, warto też zwrócić uwagę na jeszcze kilka innych liczb. W obecnym budżecie MON emerytury i renty kosztują ponad 6 mld zł i stanowią aż 18 proc. całości wydatków, uposażenia żołnierzy i wynagrodzenia pracowników cywilnych ponad 9 mld zł (25 proc.), wydatki na rzecz osób fizycznych poza emeryturami i rentami blisko 1 mld zł ( 3 proc.)
Łącznie więc wszystkie wydatki osobowe pochłaniają blisko połowę budżetu resortu obrony (46 proc.) Jak ma zatem udać się jednoczesne zwiększanie liczebności, według ostatnich zapewnień ministra Macierewicza już w przyszłym roku do 150 tys. żołnierzy, z tym że armia ma być doskonale wyposażona?
Więcej nie znaczy lepiej
- Jednoczesne zwiększanie liczebności zgodnie z projektem spowoduje, że nawet przy wzroście budżetu MON nie będzie nas stać na planowany zakup okrętów dla marynarki wojennej, bezzałogowców i inne konieczne zakupy nowoczesnego sprzętu - mówi Michał Likowski.
W jego ocenie lepiej mieć 100 tys. nowocześnie wyposażonych żołnierzy niż dwukrotnie większą ich liczbę ze słabszym uzbrojeniem. Współczesne konflikty pokazały czego nam brakuje. Bez zakupu nowoczesnych środków rozpoznania (bezzałogowce), broni przeciwpancernej, przeciwlotniczej i bez modernizacji marynarki, zwiększanie liczebności nie przyniesie pożądanych efektów.
- Tylko minimalnie wzrośnie siła defensywna, ale nie zwiększymy w ten sposób ogólnego potencjału naszej armii - dodaje Likowski. Eksperci podkreślają, że zgodnie ze współczesnym trendem ogranicza się liczebność kosztem lepszego wyposażenia i wysoce specjalistycznego szkolenia. Filozofia jest prosta: mniej ludzi ma dysponować na tyle zaawansowanym sprzętem, by była w stanie zniwelować nawet znaczną przewagę liczebną wroga.
- Nowoczesne systemy dowodzenia i rozpoznania pola walki sprawiają, że nie trzeba mieć żołnierza pod każdym drzewem. Co więcej dąży się teraz do ograniczania możliwości bezpośredniego kontaktu fizycznego. Wszystko to na rzecz skutecznych możliwości precyzyjnego niszczenia celów z dużej odległości kilkunastu, kilkudziesięciu kilometrów - przekonuje Cielma.
Będziemy w europejskiej awangardzie?
W jego ocenie zupełnie nową filozofią do formowania armii jest podejście Holendrów, którzy ostatnio w znaczący sposób ograniczyli liczebność (około 40 tys. żołnierzy) kosztem olbrzymich wydatków na nowoczesne uzbrojenie i innowacyjne metody szkolenia. Wszystko po to, by nieliczna armia była jak najlepiej przygotowana do działania na realnym polu bitwy.
- Dlatego olbrzymie środki wydaje się tam na symulacyjne szkolenie w warunkach bojowych i strzelania. Stawia się też na ścisłą współpracę z sojusznikami. Holendrzy mają swoje czołgi w składzie niemieckiej dywizji pancernej. Razem budują znaczące zdolności bojowe mniejszą liczbą ludzi. Konsekwentnie wprowadzają to też w innych rodzajach wojsk - mówi Cielma.
Warto też odnotować, że już teraz bez zwiększania liczebności stosunek naszych wydatków na zbrojenia w zestawieniu z liczebnością, nie jest najlepszy. Oczywiście nie mamy się co porównywać do armii USA pod tym względem, bo po prostu nie ma drugiej tak dobrze doinwestowanej na świecie.
Jednak w oparciu o oficjalne dane NATO ustalić można, że Polska średnio wydała w 2016 r. na jednego żołnierza 111 tys. dol., Wielka Brytania 369 tys. dol (161 tys. żołnierzy), Holandia 250 tys. dol.( 40 tys. żołnierzy), Francja 240 tys. dol. (209 tys. żołnierzy), Niemcy 256 tys. dol. (176 tys. żołnierzy). Oczywiście na drugim biegunie są członkowie paktu ze znacznie słabszym wskaźnikiem jak Rumuni ( 44 tys. dol.) i Bułgarzy (23 tys. dol.), ale przecież chcemy stworzyć nowoczesną armię, która mogłaby się równać z europejskimi potęgami.