Wysokie podatki się opłacają - twierdzi prof. Elżbieta Mączyńska. Szefowa Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego uważa, że dzięki nim powinniśmy od państwa oczekiwać dobrej edukacji, służby zdrowia i bezpieczeństwa ekonomicznego. Jak dodaje, jej zdaniem grecki kryzys to wina zadłużania się państwa przez zbyt niskie podatki.
*Marceli Sommer, PAP: Krytykuje pani polski system podatkowy m.in. za nieszczelność, skomplikowanie i kosztochłonność. Aktualnie prawie wszyscy cieszą się z perspektywy wprowadzenia do ordynacji podatkowej zasady rozstrzygania wątpliwości związanych z interpretacją przepisów prawa na korzyść podatnika. To krok we właściwym kierunku? *
Prof. Elżbieta Mączyńska, SGH, prezes PTE: Dosłownie wczoraj miałam okazję odświeżyć sobie na własnej skórze skomplikowanie i nieszczelność polskiego prawa podatkowego. Pan, który miał mi zamontować markizę na balkonie, na wstępie zameldował, że bez VAT-u koszt będzie o 23 proc. niższy. Ja mówię, że oczywiście z VAT-em, ale dlaczego 23 proc., skoro to usługa, a VAT na usługi wynosi 8 proc.? A on na to: no tak, ale interpretacje są różne i my bierzemy 23.
Sprawdziłam i rzeczywiście okazało się, że jest mnóstwo rozbieżnych interpretacji przepisów stworzonych przez poszczególne izby skarbowe i kancelarie. Długo je czytałam i nadal nie wiem, czy podatek VAT za montaż markizy powinien wynieść 8 czy 23 proc. Nasza ustawa o VAT drobiazgowo opisuje, ile podatku płaci się za każdy poszczególny produkt - od różnych rodzajów zbóż, po "mączkę chleba świętojańskiego", a do tego dochodzą dziesiątki interpretacji poszczególnych urzędów i izb skarbowych. Czemu to służy? Dlaczego przez tyle lat nie dopracowaliśmy się jednolitej interpretacji prawa podatkowego? Powoduje to olbrzymie koszty transakcyjne związane choćby z opłacaniem prawników.
Złożoność prawa powoduje, że zasada rozstrzygania wątpliwości na rzecz podatnika może w praktyce niewiele zmienić - wszystko będzie przecież zależało od tego, czy dany urząd skarbowy stwierdzi, że taka wątpliwość interpretacyjna ma miejsce.
A czy samo założenie, które za tym zapisem stoi, trafia w istotę naszego problemu z podatkami?
Idea "in dubio pro tributario" jest zasadniczo słuszna. Tyle tylko, że gdybyśmy mieli dobrze napisane prawo podatkowe, to wątpliwości co do interpretacji jego przepisów byłoby bardzo niewiele. Koszty transakcyjne związane z koniecznością rozpatrywania tych wątpliwości przez przedsiębiorców i urzędników - czy będą one rozstrzygane na korzyść podatnika, czy na korzyść fiskusa - są ogromne i powodują, że jesteśmy mniej konkurencyjni.
Proces naprawy należałoby zacząć "od głowy", czyli od podstawowych założeń: jakie funkcje ma spełniać system podatkowy, na jaki model sektora publicznego się decydujemy, czy chcemy wysoko rozwiniętych usług publicznych i czy stać nas na jego brak. Bo to, co wiemy na pewno, to że wszystkie doświadczenia historyczne wskazują, iż kraje posiadające solidne systemy usług publicznych rozwijają się szybciej. Najlepszym przykładem są kraje skandynawskie, przodujące nie tylko pod względem jakości życia, ale i dochodu narodowego oraz tempa wzrostu wyrażanego w PKB (choć jest to miara dalece niedoskonała, by nie powiedzieć prostacka, bo uwzględnia tylko transakcje rynkowe). Musimy sobie zatem odpowiedzieć na pytanie o ustrój gospodarczy, jakiego chcemy.
Czy mamy wysokie podatki?
Wręcz przeciwnie. Mamy chociażby 19-procentowy podatek liniowy dla przedsiębiorców. Płaski jest także nasz podatek PIT - bo jeśli na drugi stopień opodatkowania "łapie się" niespełna 2 proc. obywateli, to znaczy, że podatek jest de facto liniowy. A mówimy o stawce nominalnej - realna stopa opodatkowania jest znacznie niższa.
Bogatsi korzystają bowiem z optymalizacji podatkowej. W Stanach Zjednoczonych podatek dla najbogatszych przedsiębiorców wynosi 35 proc., ale multimiliarder Warren Buffet (nb. gorący orędownik wysokich podatków dla najbogatszych) przyznał, że w rzeczywistości płaci relatywnie niższy podatek niż jego sekretarka. Również w Polsce mamy do czynienia z regresją podatkową, czyli im ktoś bogatszy, tym mniejszy relatywnie płaci podatek. W publicznej debacie na temat podatków panuje w Polsce chaos, media często relacjonują ją bardzo nieprecyzyjnie. Świetnie to widać za każdym razem, gdy w obiegu pojawiają się propozycje wprowadzenia dodatkowych progów podatkowych dla najbogatszych, ostatnio sformułowane np. przez francuskiego ekonomistę Thomasa Piketty'ego.
Jak się ten chaos objawia?
Odbiorcy myślą często, że - dajmy na to - wprowadzenie 70-procentowej stopy podatku dla najwyższych zarobków oznacza, że fiskus zabierze z milionowego dochodu 700 tys. A przecież podstawą opodatkowania według takiej dodatkowej stawki byłaby tylko część dochodów przekraczająca dany próg.
System podatkowy powinien być czymś wtórnym w stosunku do przyjętej długookresowej strategii rozwoju i celów politycznych, do naszych oczekiwań w stosunku do państwa. Jeżeli oczekujemy od państwa dobrej edukacji, wysokiej jakości systemu ochrony zdrowia, bezpieczeństwa, ochrony dziedzictwa narodowego itd., to na to muszą być pieniądze. Jeśli natomiast przyjmiemy, że wszyscy uczymy się i leczymy prywatnie, to oczywiście możemy podatki obniżać.
Tymczasem im wyższy poziom rozwoju cywilizacyjnego, tym większa potrzeba rozwoju tzw. dóbr wspólnych. Być może gdyby ograniczyć system podatkowy do jednej funkcji - fiskalnej, pokrywania bieżących wydatków państwa - można byłoby jeszcze myśleć o redukowaniu obciążeń. Ale mamy jeszcze funkcję redystrybucyjną - walkę z biedą i niwelowanie nierówności społecznych - oraz funkcję rozwojową. Prostą konsekwencją rezygnacji z ich wypełniania jest radykalne zwiększenie i tak niemałych nierówności, stagnacja rozwojowa i degradacja dóbr wspólnych, degradacja cywilizacyjna.
W nowej ordynacji podatkowej miała znaleźć się też pierwotnie klauzula, reprezentująca nieco inne podejście do filozofii prawa podatkowego, wymierzona w proceder unikania opodatkowania, która jednak ostatecznie z reformy wypadła. Polska nie potrzebuje walki z oszustami podatkowymi?
Potrzebuje, i to bardzo. Zresztą nie dotyczy to tylko Polski. Globalizacja gospodarki sprzyja oszustwom podatkowym, a skuteczna walka z nimi wymaga ponadnarodowego podejścia. Można mieć w związku z tym pretensje do UE, że zajmuje się np. normami dla odkurzaczy, zamiast rozprawić się z rajami podatkowymi. Walka z tym procederem na poziomie narodowym generuje koszty - często wyższe niż odzyskiwane dzięki niej kwoty. Dopóki raje istnieją, a w prawie są luki umożliwiające korzystanie z nich, przedsiębiorcy, którzy zobowiązani są do maksymalizowania zysków, będą z nich korzystać. Konieczne są działania systemowe.
Jednocześnie chciałabym, żeby nasi menedżerowie rozliczający się w rajach podatkowych nie opowiadali bajek o tym, jacy są propaństwowi i patriotyczni. Wolałabym, żeby dawali temu wyraz płacąc podatki w Polsce. Nasze państwo nie czyni wiele, by ich do tego skłonić. Jeżeli nieznający mnie wykonawca usługi mówi mi w twarz, że proponuje usługę bez VAT-u - i wtedy 23 proc. taniej - to znaczy, że się w ogóle nie boi konsekwencji.
Podatki dochodowe były przez dziesięciolecia kluczowym narzędziem podatkowej redystrybucji. Jak "uszczelnić" ten element systemu podatkowego albo w inny sposób realizować jego funkcję?
Konieczne jest przesunięcie nacisku z podatków dochodowych na majątkowe i obrotowe - m.in. dlatego właśnie, że majątek czy obrót dużo trudniej ukryć. Dotyczy to przede wszystkim korporacji globalnych, które skutecznie wymykają się podatkom dochodowym. Rozwiązanie to wiąże się oczywiście z niebezpieczeństwem obciążenia np. niezamożnych właścicieli domów na dorobku czy emerytów, ale przecież można sobie wyobrazić choćby majątkowy odpowiednik kwoty wolnej od podatku, dzięki której podatek obowiązywałby od określonego poziomu zamożności.
Gdyby nasza klasa polityczna podjęła się zadania napisania prawa podatkowego na nowo, jakie podejście systemowe do podatków i jaką filozofię fiskalną by pani rekomendowała?
Filozofia systemu podatkowego powinna być podporządkowana długookresowym celom i przyjętemu modelowi rozwoju. Przede wszystkim sugerowałabym więc, by zacząć tworzenie prawa od wyboru społeczno-gospodarczego modelu ustrojowego. W Polsce w okresie transformacji dyskusji nad ustrojem społeczno-gospodarczym i naszą ścieżką rozwoju niestety zabrakło. W związku z tym przyjęte rozwiązania tworzone były ad hoc, nie były podporządkowane żadnej naczelnej idei czy całościowej wizji - nawet wizji skrajnie liberalnej.
Zgodnie z zapisami art. 20 konstytucji oraz traktatem o Unii Europejskiej powinniśmy mieć społeczną gospodarkę rynkową, w której dba się o równowagę pomiędzy celami społecznymi, celami ekonomicznymi i celami ekologicznymi. Ale mamy ją niestety wyłącznie na papierze.
Obniżaniu podatków powinno towarzyszyć ograniczanie sektora publicznego - od usług publicznych, przez inwestycje, po systemy emerytalne - i redukowanie państwa do roli "nocnego stróża", co okazało się dużo trudniejsze politycznie. Stąd wzięły się długi publiczne krajów takich jak Grecja. Państwa obniżały podatki i zadłużały się w instytucjach finansowych. W efekcie ich relacje z sektorem finansowym stawały się coraz bardziej patologiczne i coraz mniej przejrzyste. Często nie jesteśmy dziś pewni, czy to jeszcze państwo rządzi sektorem finansowym, czy już sektor finansowy państwem.
Co ciekawe, niemal zupełnie bez szwanku przechodzi przez kryzys finansowy Skandynawia. Nikt nie lubi płacić podatków, ale Skandynawowie wiedzą, że to im zawdzięczają swoje usługi publiczne i dlatego nie prą za wszelką cenę do obniżenia danin. Do tego, dzięki daleko idącej transparentności oraz mechanizmom umożliwiającym obywatelom uczestnictwo w procesie tworzenia budżetów, czują, że mają wpływ na to, jak wydawane są środki z ich podatków.
A może ograniczanie państwa to nie taki zły pomysł, skoro jesteśmy wobec niego nieufni i daje się nam ono we znaki?
Spotkałam kiedyś znanego polskiego menedżera, który powiedział publicznie, że jemu państwo nie jest do niczego potrzebne. Zapytałam go: czy chodził do publicznej szkoły podstawowej? Chodził (o więcej go zresztą nie posądzam). Czy po drogach jeździ? Jeździ. Ale on państwa do niczego nie potrzebuje. Jeżeli chcemy zafundować sobie państwo-minimum zamiast usług publicznych, nasze koszty prywatne będą rosły, a przecież, wskutek ułomności w systemie tworzenia i egzekwowania prawa, i tak są one wysokie.
Mam wrażenie, że mało kto spośród zwolenników obniżania podatków zdaje sobie sprawę z tego, jak wysokie są te koszty już dziś. Te same koszty są w krajach skandynawskich minimalne - dlatego też polski pracownik, wolny od biurokratycznej udręki i od przymusu kupowania sobie podstawowych praw i usług na wolnym rynku, staje się tam natychmiast produktywny.
Mówi pani, że kluczem do uzdrowienia systemu podatkowego państwa jest dyskusja o wartościach. Ale może jednak da się pewne elementy systemu poprawić na gruncie czystego pragmatyzmu?
Da się. Wiele poprawiłoby samo uproszczenie prawa. Przepisy podatkowe, jakie obowiązują dziś w kraju, przypominają źle zszyty, źle skrojony "patchwork". Przedsiębiorcy mają do czynienia z gąszczem niejasnych przepisów - te dotyczące samego tylko VAT-u liczą sobie kilkanaście tysięcy stron. Nic dziwnego, że system jest dziurawy i "przecieka". Ponadto pod presją lobbystów poszczególnych branż powstają wciąż coraz to nowe przepisy.
W idealnej sytuacji ustawa o VAT powinna liczyć najwyżej parę stron. Kolejnym krokiem, który usprawniłby funkcjonowanie fiskusa, byłoby ujednolicenie interpretacji. Nie powinno być już sytuacji, że każda izba skarbowa ma swoją. Muszą istnieć przynajmniej wspólne dla wszystkich ogólne ramy regulacyjne - np. jednolite stawki dla poszczególnych kategorii produktów i usług.
Taki system będzie zrozumiały i przyjazny dla podatnika, będą w nim mniejsze możliwości uchylania się od płacenia podatków, a w efekcie wzrośnie też zaufanie do fiskusa (bo dziś zwyczajowo domniemuje się, że za skrajnie rozbieżnymi interpretacjami prawa stoi korupcja). Brak tego zaufania jest z kolei źródłem panującej dziś swoistej kultury cynizmu, która wiąże się z ciągłym poczuciem zagrożenia, że jeśli nie oszukasz pierwszy, to ciebie oszukają. Rezultatem utrzymywania się takiej atmosfery jest z kolei anomia, czyli chaos w sferze wartości.