Każdy dzień wolny od pracy to miliardy mniej dla polskiej gospodarki – alarmują eksperci przy okazji długiego weekendu. I jak co roku można sobie te wyliczenia spokojnie darować.
W długi weekend stracimy kilka miliardów złotych – straszy nagłówkiem informacja prasowa, którą dostaliśmy na adres redakcji. Dalej otrzymujemy uzasadnienie tej tezy. „Jeśli jedynie połowa z nas weźmie w długi weekend zaledwie jeden dodatkowy dzień wolny, polska gospodarka straci ok. 5 mld zł. Kilka dni wolnych to już strata 1 proc. PKB co przekłada się na kilkanaście miliardów złotych” - czytamy (zachowano pisownię i składnię oryginału).
Pisanie apokaliptycznych scenariuszy przy okazji długich weekendów to nie nowość. Na nadmiar wolnego dla swoich pracowników regularnie narzekają pracodawcy. Parę lat temu w podobnym tonie dla „Gazety Wyborczej” wypowiadał się Jeremi Mordasewicz, ówcześny ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Przekonywał, że każdy dzień wolny od pracy to 4 mld straty dla gospodarki.
I snuł fantastyczne scenariusze obchodzenia takich świąt, jak np. Święto Niepodległości symbolicznie w piątek lub poniedziałek, aby przypadkiem nie tworzyć „pomostów urlopowych” między dniem wolnym a weekendem. Zdaniem pracodawców zbyt wiele dni wolnych to przeszkoda w wyścigu o dogonienie Zachodu.
Pułapka "efektywności"
Chyba jednak to zbyt skromne założenie. Jeżeli rzeczywiście więcej pracy byłoby kluczem do krainy szczęśliwości, to należałoby ustawowo unieważnić wszystkie dni wolne i ustanowić siedmiodniowy dzień pracy. Więcej – najlepiej by było, aby znów przywrócić PRL-owski wyścig pracy.
Tylko, że w dzisiejszych czasach śmierć czołowego przodownika pracy nie mogłaby być tak zatuszowana jak w przypadku Wincentego Pstrowskiego (dla niezorientowanych – to górnik, który rzucił wyzwanie do współzawodnictwa pracy, zmarł w wieku zaledwie 44 lat; oficjalnie z powodu białaczki, nieoficjalnie z powodu zbyt szybkiego powrotu do pracy po usunięciu kilku zębów).
Czytaj też: Polacy ruszyli na majówkę. Sprawdziliśmy, ile mają wolnego w porównaniu do Europejczyków
Absurd? Tylko pozornie, bo to za poprzedniego ustroju, który normalnie przecież jest przez pracodawców wyszydzany i używany jako pałka w dyskusji, kiedy podnoszona jest kwestia praw pracowniczych, prawie do samego końca obowiązywały soboty pracujące.
Władze poluzowały rygor sześciodniowego dnia pracy w latach siedemdziesiątych, ale postulat całkowicie wolnych sobót był jednym z 21 punktów porozumień sierpniowych z 1980 r., które dały podwaliny pod powstanie pierwszej „Solidarności”. Ówczesne władze nigdy jednak nie wywiązały się z tego postanowienia.
Człowiek pracujący więcej to po prostu pracownik mniej efektywny. Do tego dochodzą inne, szkodliwe zjawiska społeczne. Mniej czasu dla rodziny to większy stres, anomia, czyli zanik więzi społecznych i ogólnie gorsze samopoczucie. Zresztą sama perspektywa dłuższego czasu pracy wpływa źle na ludzi. Według danych World Economic Forum u pracowników, których uprzedzono, że mogą być, choć nie muszą, wezwani przez pracodawcę w swoim czasie wolnym zauważono zwiększone napięcie i zmęczenie. Destrukcyjnie wpływała na nich już sama świadomość, że ich czas wolny może zostać przerwany przez nagły telefon z pracy.
To są straty nie do oszacowania. Dobrze prosperująca gospodarka to także bowiem równie świetnie funkcjonujące społeczeństwo. A to, wbrew wizjom niektórych ekonomistów i przedsiębiorców, nie oznacza zredukowania życia człowieka tylko do pracy i jej pochodnych.
Polacy mają dużo wolnego? Tak, ale solidnie na nie pracują
Pytanie także, ile to znaczy pracować więcej, skoro już teraz pod względem przepracowanych godzin jesteśmy w światowej czołówce? Według danych OECD przeciętnie w Polsce pracuje się 1928 godzin rocznie. To zdecydowanie więcej niż np. w Niemczech (1363 godziny) czy w Danii (1550 godzin). To także więcej niż średnia OECD, która wynosi 1763 godziny.
Oczywiście, zaraz odezwą się głosy, że nie czas pracy jest najważniejszy, a jej jakość. Ale od lat efektywność Polaków rośnie w tempie geometrycznym. Płace natomiast jeszcze do niedawna posuwały się w postępie arytmetycznym. W efekcie efektywność mamy na poziomie np. Portugalii, alzarobki ciągle na dużo niższym poziomie. Ponadto efektywność Polaków ciągle rośnie o wiele szybciej niż średnio w Unii Europejskiej. W 2016 r. zwiększyła się ona w krajach Wspólnoty przeciętnie o 0,6 proc (jako realne PKB w przeliczeniu na jednego mieszkańca) a w Polsce – o 2,3 proc.
Pracodawcy lubią jednak szermować efektywnością jako argumentem za utrzymywaniem płac w Polsce na niskim poziomie. Chcemy zarabiać jak Niemcy, a nie jesteśmy tak efektywni jak oni – mówią. To prawda, ale jest też druga strona medalu. Bo gdy polski pracownik pracuje w Niemczech, to jego wydajność nagle jest taka sama jak niemieckiego kolegi, a bywa i wyższa.
Czy to cudowny efekt przekroczenia Odry? Nie, wynika to z lepszej infrastruktury i kultury zarządzania. A więc od rzeczy, które w dużej mierze zależą od samych pracodawców.
Przyzwyczailiśmy w Polsce przedsiębiorców, że mogą mówić wszystko, a ich postulaty zawsze są brane na poważnie. Zapominamy przy tym, że co jest ideałem dla jednej grupy, niekoniecznie jest odpowiednie dla całej reszty.
Warto o tym pamiętać podczas majówkowego grilla. Na przykład 1 maja, w Święto Pracy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl