Milion aut elektrycznych do 2025 roku na polskich drogach - tak zakłada rząd. Aby wywiązać się z tych planów, państwo ma dopłacać do zakupu samochodów. Poza tym właściciele elektryków nie zapłacą podatku VAT, za darmo zaparkują w centrum miasta i bezproblemowo pojadą buspasami. Elektryczny samochód opracować mają państwowe spółki energetyczne. Z informacji money.pl wynika, że myślą nad nowym polskim e-maluchem.
To ma być rewolucja na polskich drogach. Według opracowanego przez Ministerstwo Energii "Pakietu na Rzecz Czystego Transportu" już za cztery lata po naszych drogach jeździć ma kilkadziesiąt tysięcy aut elektrycznych. W kolejnych latach ich rejestracji ma przybywać, tak aby w 2025 roku było ich aż milion. Obecnie spotkanie takiego "elektryka" w Warszawie czy Poznaniu graniczy z cudem.
Tego typu samochodów jest jedynie kilkaset, wśród ponad 23 mln pojazdów w Polsce. Dla przykładu w zeszłym roku zarejestrowano 116 elektryków. I był to dotychczasowy rekord. W tym do końca sierpnia rejestracji było ok. 80. Z drugiej strony na przykład Holandia czy Norwegia myślą o zakazie sprzedaży aut spalinowych po 2025 roku.
Rząd zakłada, że skoro nie ma u nas ropy naftowej, ale sami jesteśmy samowystarczalni, jeśli chodzi o produkcję energii elektrycznej, to taki sposób napędzania aut powinniśmy promować. Problemem jest brak koncernów motoryzacyjnych? - No to je stwórzmy - odpowiada.
W czwartek UOKiK wydał zgodę na powołanie spółki ElectroMobility Poland, którą założą państwowe koncerny energetyczne: PGE, Enea, Energa oraz Tauron. To one przez nowy podmiot zająć mają się budową auta.
- Jestem dosyć sceptyczny do tego pomysłu. Nasi projektanci mogą narysować samochód, stworzenie kilku prototypów też nie jest problemem, ale rozpoczęcie masowej produkcji, to już zupełnie co innego. Tu kwoty idą w miliardy. I to nie złotych - mówi Dariusz Balcerzak, ekspert samochodowy z Instytut Samar. Jak dodaje, nawet wykupienie za grosze Żerania od Ukraińców niewiele zmieni, bo infrastruktura nie odpowiada współczesnym wymaganiom.
Ale rząd nie rezygnuje. Według informacji money.pl wzorem do naśladowania jest Nissan Leaf – niewielki samochód miejski. ElectroMobility Poland ma więc stworzyć nowego polskiego malucha, tyle że elektrycznego. Możliwe, że licencja na jego produkcję kupiona zostanie od jednego z azjatyckich koncernów motoryzacyjnych i dostosowana do polskich warunków. Plany są ambitne.
W sumie rząd chce mieć minimum 300 tys. aut elektrycznych polskiej produkcji do 2025 roku. Sam takiej liczby raczej nie wyprodukuje. Na tę chwilę w te auta nie chce wchodzić Solaris. Jak nam przekazano firma zamierza inwestować w elektryczne autobusy.
Plany ma jednak Ursus. Prototyp niewielkiego auta użytkowego zaprezentowano już w połowie września. W kolejce po niego ustawiła się Poczta Polska.
- Kluczowa obecnie sprawa to budowa infrastruktury. Musimy w Polsce ustalić z jakiego standardu ładowania aut będziemy korzystać. Czy to będą stacje ładowania, czy może baterie, które będzie można wymienić. A jeśli baterie, to jakie? To jest najważniejsze zadanie - mówi money.pl Karol Zarajczyk, prezes Ursusa.
Jak dodaje, jego firma na ten moment koncentruje się na produkcji autobusów elektrycznych oraz samochodów użytkowych. - Osobówki to w tej chwili dalsza perspektywa, bo wejście w ich produkcję jest nieporównywalnie droższe - wyjaśnia.
Choć specyfikacji technicznej ładowarek jeszcze brak, to Ministerstwo Energii ma już plan na budowę sieci doładowań. W 2020 roku ma to być 6 tys. punktów o normalnej mocy i 400 o dużej. Dzięki temu autem elektrycznym będzie można podróżować po około połowie terytorium kraju.
źródło: Ministerstwo Energii
Aby zachęcić do stawiania punktów ładowania, grunty na których staną, mają nie być objęte podatkiem od nieruchomości. Uproszczone zostaną także pozwolenia budowlane. Możliwe będzie uzyskanie dofinansowania. Na dodatek auta będą wyposażone w inteligentne czujniki, współpracujące z siecią elektroenergetyczną. A koncerny mają stworzyć specjalną taryfę tzw. doliny nocnej, w której pobór energii będzie najtańszy. Co jednak zrobić, by zachęcić do kupowania elektryków?
- Aby Polak przesiadł się do auta elektrycznego, cena musi być niższa niż tradycyjnego samochodu – mówi Dariusz Balcerzak z instytutu Samar.
Ale i na to jest odpowiedź. Resort energii chce dofinansować zakup pierwszych 100 tys. tego typu aut. Jaką kwotą? Tego na razie nie ustalono. Byłby to jednak pierwszy rządowy program dofinansowywania samochodów w Polsce.
To jednak nie wszystko. ME chce bowiem też zmniejszyć cenę samochodowych elektryków. Nowo rejestrowane auta w Polsce kosztują zazwyczaj ok. 90 tys. zł, tymczasem auta elektryczne to wydatek minimum rzędu 130-150 tys. zł. Pierwsza sprawa to więc zerowa stawka VAT. Tylko to obniży cenę takiego auta o 30-35 tys. zł. Zniknąć ma też akcyza. To kolejne kilka tysięcy złotych.
- Pamiętajmy, że nowe samochody kupują głównie firmy. Kowalski jeździ najczęściej autem używanym - tłumaczy Balcerzak.
Decydujący się na takie auto, oczywiście będzie mógł sobie skalkulować także cenę zakupu paliwa. Każde przejechanie 100 km "elektrykiem" będzie kosztowało już nie 25-30, a jedynie kilka złotych. A to nie wszystko. Resort energii chce bowiem, by właściciele elektryków bezproblemowo mogli jeździć buspasami, za darmo mogli parkować w strefach płatnego parkowania w dużych miastach oraz wjeżdżać do stref niskoemisyjnych, np. w okolice starówek.
Aby przekonać Polaków do samochodów elektrycznych pierwsi do nich wsiąść mają urzędnicy. Rząd chce, aby zmieniając flotę, urzędy centralne i samorządy były zobowiązane do zakup aut na prąd.
- Plan wydaje się bardziej ambitny niż realny. Sama cyfra "milion" jest bardzo medialna. Dobrze będzie, gdy to będzie 100 tys. samochodów. Trzeba jednak dodać, że wszystkie jego założenia są spójne i klarowne. A kalendarium umożliwia mówienie rządowi "sprawdzam" - podsumowuje Dariusz Balcerzak.