Według danych zbieranych przez GUS i Ministerstwo Pracy i Rodziny, o pracę najłatwiej w województwie śląskim. O jedną ofertę pracy walczy nieco więcej niż pięć zarejestrowanych osób bezrobotnych. Na drugim biegunie znalazło się woj. podkarpackie, gdzie wskaźnik ten wyniósł niemal 40 osób.
iStock/WP, Ile osób bezrobotnych przypada na jedną zarejestrowaną w PUP ofertę pracy
Rola Urzędów Pracy
Chociaż na poziomie województw różnice są znaczące, to w niemal każdym można znaleźć powiaty znajdujące się w 10 proc. tych o najniższej lub najwyższej stopie bezrobocia. W woj. podkarpackim, gdzie teoretycznie najtrudniej o pracę, w Krośnie jedynie 3,8 proc. aktywnych zawodowo szuka zatrudnienia, a już w powiecie niżańskim jest to 17,5 proc. Z kolei na Mazowszu, gdzie o pracę łatwiej, bezrobocie sięgnęło 25,9 proc. w powiecie szydłowieckim. W Warszawie wskaźnik jest ponad dziesięciokrotnie niższy.
Region, który jest najlepszy dla pracowników, to Dolny Śląsk. I także ma swoje "czarne plamy". W powiecie złotoryjskim wskaźnik bezrobocia to 16,4 proc.
- Polityka rynku pracy prowadzona jest na poziomie powiatów, wojewódzkie urzędy pracy mają niewiele zadań. To właśnie w powiatach rejestrowane są oferty pracy i to urzędnicy powiatowi kontaktują się z pracodawcami – tłumaczy prof. Joanna Tyrowicz, ekspert rynku pracy. - 60 proc. polskich pracodawców nigdy nie skierowało i nie skieruje ofert do PUP. To nie jest wskaźnik jednoroczny, ale wartość stała – dodaje. I przypomina, że jedynie ok. 10 proc. wszystkich ofert z rynku trafia do PUP-ów.
- Różnica między Śląskiem a Podkarpaciem może być w równym stopniu miarą słabszego popytu na pracę w Polsce Wschodniej, co i potencjalnie słabszej penetracji lokalnych rynków przez tamtejsze urzędy pracy - wskazuje prof. Tyrowicz.
Tradycyjny podział
Choć spadek bezrobocia notowany jest w całym kraju, to widoczny pozostaje tradycyjny podział na wschód i zachód kraju. Prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego zauważa zmianę, która może być jaskółką szerszego trendu. W narażonym historycznie na najwyższe bezrobocie woj. warmińsko-mazurskim liczba bezrobotnych przypadających na jedną ofertę pracy jest już ponad dwukrotnie niższa aniżeli w woj. podkarpackim.
Równocześnie warto zwrócić uwagę na fakt, iż w woj. podlaskim statystycznie łatwiej znaleźć pracę niż na Mazowszu. - W regionach tzw. ściany wschodniej notowaliśmy tradycyjnie niski wskaźnik aktywności zawodowej oraz wysoki wskaźnik "urolnienia", co przekłada się razem na niższe bezrobocie. Znaczenie ma to, jak duża grupa osób bez pracy i jej szukających może się w ogóle zarejestrować, bo spełni kryteria ustawowe. Dla przykładu właściciel 2,01 ha ziemi rolnej nie może się zarejestrować w urzędzie pracy jako osoba bezrobotna, bo ustawodawca zapisał w ustawie jako graniczną 2 hektary posiadanego gruntu, niezależnie od tego, czy się go uprawia i czy można z tego wyżyć. Jeśli ktoś ma więcej ziemi, nie może zostać zarejestrowanym, nawet jeśli jej nie uprawia - tłumaczy prof. Tyrowicz.
Dwie odsłony mobilności
Różnice geograficzne w poziomie zatrudnienia pokazują również inny problem. Polacy nie przeprowadzają się do innych części kraju, by podejmować pracę. - Ten problem jest bolączką od wielu lat. Niechęć do przenoszenia jest naszą trwałą cechą. W skrócie takie myślenie można opisać słowami: "zostanę, przecież coś się znajdzie" – tłumaczy prof. Elżbieta Kryńska.
Z kolei prof. Joanna Tyrowicz wskazuje, że Polacy rzadziej decydują się na przeprowadzki z powodu braku gwarancji utrzymania stanowiska pracy po otrzymaniu pierwszej trzymiesięcznej umowy, a także wysokich kosztów wynajęcia lokum na krótki okres. – Mieszkań na wynajem w Polsce nie ma wielu, zwłaszcza w średnich i mniejszych miejscowościach – tych około stutysięcznych. Można czasem wynająć stancję. Może coś zmieni większa dostępność internetu i zafunkcjonuje jakiś model podobny do AirB&B, ale na razie nie widać, by zachodziły znaczące zmiany – tłumaczy.
Nie bez winy są urzędy pracy oraz brak efektywnego systemowego rozwiązania dystrybucji ofert pracy na terenie całego kraju. Mieszkaniec Podkarpacia, aby otrzymać ofertę z innego regionu, musiałby odbyć podróż, bowiem urzędy nie informują o szansach w innych częściach kraju.
- Choć formalnie pracownicy PUP mają obowiązek wprowadzać oferty do systemu centralnego, to im się to nie opłaca. W końcu to oni zdobyli ofertę, a ostatecznie niższe bezrobocie miałby ktoś inny - dodaje prof. Tyrowicz.
Równocześnie, Polacy okazują się narodem niezwykle mobilnym w zakresie dojazdów do miejsc pracy. – Dojeżdżamy do pracy tyle samo, co Holendrzy, którzy podróżują w celach zawodowych najwięcej w Europie. W praktyce, biorąc pod uwagę słabość infrastruktury publicznej, kolei lokalnych itp - intensywność dojazdów jest w Polsce zaskakująco wysoka – mówi ekspertka.
Jak wynika z badań, około 80 proc. aktywnych zawodowo jest gotowych dojeżdżać do miejsca pracy. Pozostali wskazują na uzasadnione przeciwności, takie jak konieczność opieki nad dzieckiem.
"Kto chce, może pracę zdobyć"
Za spadkiem bezrobocia poza poprawą koniunktury gospodarczej stoją również zmiany w systemie emerytalnym oraz napływ na rynek pracowników urodzonych w latach niżu demograficznego. - Podaż pracy zaczyna się dusić i trudno spodziewać się, że w tej sytuacji bezrobocie zacznie rosnąc - dodaje prof. Tyrowicz.
Nie sposób zapomnieć także o tym, że 2,5 mln aktywnych zawodowo Polaków przebywa na emigracji.
Spadające bezrobocie cieszy polityków, ale należy pamiętać o tym, że samo w sobie nie jest niczym złym. O ile nie przekracza pewnego poziomu. O jego wartość spierają się naukowcy, choć najczęściej wskazują na 3 lub 5 proc.
Obrazują to dane, na które wskazuje prof. Kryńska. Szacuje ona, że około 30 proc. zarejestrowanych bezrobotnych, nigdy nie podejmie pracy. - Kto chce, może znaleźć pracę. Świadczą o tym portale z ofertami pracy. Każdy, kto się postara, może ją zdobyć. Jeżeli tego nie robi, to znaczy, że czegoś brakuje. Albo kwalifikacji potrzebnych na rynku pracy, albo wystarczają mu beneficja, które otrzymuje - kwituje prof. Kryńska.