Jeden artykuł. Tyle wystarczy zmienić w przepisach podatkowych, by - uszczelniając podatki - uderzyć rykoszetem w kilka branż. I także po cichu uderzyć finansowo w media komercyjne. Projekt już jest.
"A po wakacjach weźmiemy się za was" - usłyszał od Krystyny Pawłowicz jeden z pracujących w Sejmie reporterów. Poseł argumentowała później, że to był tylko żart, a wycięty fragment był manipulacją. Zgodnie z powiedzeniem, w każdym żarcie jest trochę prawdy. W tym też.
Bez protestów, bez zamieszania, bez politycznej wrzawy. Tak była procedowana nowelizacja ustawy o podatku dochodowym CIT. Co się w niej dzieje? Z pozoru niewiele - według zapowiedzi Ministerstwa Finansów, wprowadzony zostanie nowy artykuł. Projekt ustawy jest już w Rządowym Centrum Legislacji.
Cel jest z punktu widzenia budżetu jak najbardziej słuszny - uszczelnienie podatków. Eksperci nie mają jednak wątpliwości - rykoszetem dostanie kilkanaście branż, które z optymalizacją podatkową niewiele mają wspólnego. W tym media.
O co chodzi?
Teraz trochę teorii. Co się zmieni? Koszty uzyskania przychodów w roku podatkowym zostaną ograniczone do poziomu 5 proc. EBITDA (to zysk operacyjny przedsiębiorstwa przed potrąceniem podatków, odsetek, amortyzacji) lub 1,2 mln zł w przypadku firm, które nie mają zysków. W tym wypadku chodzi tylko o koszt uzyskania przychodów związany z umowami na usługi niematerialne.
Są to np. umowy licencyjne, usługi doradcze, księgowe, badania rynku czy usługi prawników. Są też koszty rekrutacji pracowników, koszty przetwarzania danych i zarządzania. Gdzie media? W bardzo szerokim katalogu usług niematerialnych wymienionych w nowelizacji są też usługi reklamowe. A to właśnie główne źródło dochodów mediów komercyjnych.
Eksperci od ponad tygodnia zgodnie argumentowali, że przepisy uszczelniające bardziej przypominają siekierę niż skalpel. Mogły spowodować więcej problemów niż zysków. Resort zareagował.
We wtorek na spotkaniu z dziennikarzami Paweł Gruza, wiceminister finansów uspokajał, że prace nad ustawą jeszcze trwają. Resort obiecał też wyłączenia w przepisach.- Jeśli zysk firmy zależy bezpośrednio od nabytych usług niematerialnych, limit nie będzie obowiązywał - wyjaśniał.Niektórzy odetchnęli z ulgą. Ale nie wszyscy.
Zamieszanie w cennikach, branża straci
- Wiceminister zapewnił, że nie będą limitowane koszty, które są bezpośrednio związane z przychodem. To ważne stwierdzenie. Kłopot w tym, że większość kosztów, które mają być w myśl tych przepisów ograniczone, nie jest w praktyce za takie uważana. To wynika choćby z licznych wyjaśnień i interpretacji organów podatkowych - wyjaśnia money.pl Magdalena Wolicka, doradca podatkowy z firmy Taxpoint.
- Dla laika takie zapewnienie wiceministra brzmi dobrze. Ale po zerknięciu w przepisy widać jak na dłoni, że tak uroczo nie jest - dodaje. Zaznacza, że wypowiedź wiceministra miała tylko jeden konkret. Reszta pozostaje niewiadomą.
Co nowelizacja CIT ma wspólnego z mediami? Reklamy praktycznie nigdy nie są kosztem bezpośrednim dla reklamodawcy. Są kosztem pośrednim. Podobnie jak używanie znaku towarowego (może to być logo McDonald's, Coca-Cola czy Play)
czy ubezpieczenie firmy.
- Trudno znaleźć konkretny przychód związany z tymi działaniami. A przecież oczywiste jest, że osiąganie zysków jest związane i z reklamowaniem produktów, i z używaniem rozpoznawalnych znaków towarowych - dodaje Wolicka.
Urzędnik może uznać, że reklama nie ma bezpośredniego związku z przychodem. Jeśli tak zrobi, zaczną obowiązywać limity kosztów, które przez wszystkich ekspertów uznawane są za śmiesznie niskie. I zacznie się zamieszanie.
Spółkom najłatwiej będzie zrezygnować właśnie z budżetów reklamowych. Dlaczego? Bo koszty chociażby licencji czy doradztwa są w zasadzie nie do ruszenia. Mając do wyboru albo korzystanie ze znaku towarowego, albo reklamę, nie ma wątpliwości, że wybór padnie na to pierwsze.
W efekcie firmy albo zrezygnują z kupowania reklam, albo będą wywierać presję, by ich ceny spadły. I jedno, i drugie dla mediów komercyjnych jest zabójcze.
Czy reklama to agresywna optymalizacja podatków?
Po co ministerstwu nowelizacja CIT? Chce w ten sposób walczyć z agresywną optymalizacją podatkową. Resort argumentuje, że powszechne jest wykorzystywanie praw i wartości o charakterze niematerialnym do budowania "tarczy podatkowej". W ostatnich miesiącach fiskus wszczął postępowania m.in. w sprawie znaków towarowych w Play.
Ministerstwo mówi wprost, że w ten sposób dochodzi do "sztucznego, nieuzasadnionego ekonomicznie, generowania kosztów uzyskania przychodów". Dlaczego? Bo istnieją trudności z ustaleniem, ile warte jest korzystanie np. ze znaku towarowego.
Wydaje się jednak, że reklamy w mediach niewiele wspólnego mają z agresywną optymalizacją podatkową. Potwierdzają to eksperci.
- Reklama czy ubezpieczenia nie są sposobem na optymalizację podatkową. To nie jest metoda na transfer zysku. To jest niezbędny element do bycia konkurencyjnym na rynku - dodaje Wolicka. - Trudno uzasadnić tezę, że reklama towaru w telewizji to optymalizacja podatkowa. Bądźmy poważni - podkreśla.
- To może mieć znaczny wpływ na branżę reklamową, media komercyjne. Tam nie reklamują się małe podmioty i jest to zrozumiałe. Firma, która ma 100 mln zł zysku powinna mieć tylko 5 mln zł budżetu na tak ogromny zakres usług niematerialnych? To jest przecież nic - dodaje.
I zwraca uwagę, że również ubezpieczyciele mogą mieć kłopoty. Ani o reklamie, ani o ubezpieczeniu firmy wiceminister nie powiedział ani słowa.
- Usługi doradcze, księgowe, rekrutacyjne i reklamowe nie służą optymalizacji podatkowej, a w szczególności te świadczone przez niepowiązane podmioty. Z wieloletniej perspektywy obserwowanych kontroli wiem, że tego typu koszty są kwestionowane rzadko, bo nie budzą wątpliwości - stwierdza Janusz Wachowski, doradca podatkowy i dyrektor w EY.
Chodzi o pieniądze
- Proponowane zmiany sprawiają wrażenie, że ich celem nie jest jedynie uszczelnienie podatku, ale uzyskanie dodatkowych wpływów do budżetu przez ograniczenie możliwości rozpoznawania normalnych kosztów przez firmy. To de facto podniesienie podatków, uderzające boleśnie w wybrane branże - dodaje Wolicka.
- Pomysł wprowadzenia limitów budzi wątpliwości. Nie widzę klarownych podstaw dla tworzenia takich rozwiązań. Rozwinięcia tego pomysłu, głębszego komentarza nie ma w dokumentach ministerstwa - mówi Wachowski z EY.
- Od wielu lat takie koszty były regularnie na liście priorytetów kontroli skarbowych i często kontrolowane u podatników. I to się sprawdzało - dodaje.
Zaznacza, że organy podatkowe bez problemu są w stanie wyłapać nadużycia, puste faktury, nieistniejące usługi. W trakcie kontroli urzędnicy prześwietlają przecież koszty i związane z nimi umowy wraz z pozostałą dokumentacją, sprawdzają, czy usługi zostały w ogóle świadczone i czy były niezbędne do prowadzenia działalności.
- Oczywiście zawsze znajdą się jakieś "biznesowe perełki", które w ten sposób zawyżają koszty i starają się płacić mniejszy podatek. To jednak mniejszość. Ale czy to uzasadnia wprowadzanie limitów na tego rodzaju koszty dla ogółu podatników? Nie przekonuje mnie to - odpowiada.
Zdaniem Magdaleny Wolickiej lepszym rozwiązaniem na uszczelnienie systemu jest szkolenie urzędników tak, aby w trakcie kontroli skutecznie wyłapywali niedozwolony transfer dochodów.
- Przepisy zakazujące takiego transferu od dawna bowiem obowiązują i nakładają na podatników szereg obowiązków związanych z wykazaniem, że nabywane usługi niematerialne służą osiąganiu dochodów - mówi.