Jest 10, 12, 14 października. Do wyborów zostało jeszcze kilka dni. Media, politycy i urzędnicy jednym głosem zachęcają do głosowania. Przypominają, że nawet osoby mieszkające poza miejscem zameldowania mogą spełnić swój obywatelski obowiązek. Taką szansę daje dopisanie się do listy wyborców. W dodatku cała procedura, dzięki zabiegom resortu cyfryzacji, ma być prosta, łatwa i przyjemna. I tak faktycznie było. Na platformie e-obywatel.pl znalazła się czytelna instrukcja i intuicyjny interfejs, które pozwalały wysłać wniosek bez wychodzenia z domu w maksymalnie 10 minut. Jak się szybko okazało, to typowe miłe złego początki.
Jest 16 października. Do wyborów zostało 5 dni. Mija właśnie ostatni dzień przewidziany w Kodeksie wyborczym na dopisanie się do listy. Nasz rozmówca przyznaje, że wniosek wysłał kilkanaście minut po godz. 20:00. Zgodnie z zapewnieniami resortu cyfryzacji zamieszczonymi na stronie e-obywatel, urzędy w ciągu 3 dni, czyli do przedwyborczego piątku, rozpatrzą wniosek. Nie ma się czym przejmować.
Jest 19 października. Do wyborów zostało dwa dni. Resort cyfryzacji, odpowiedzialny m.in. za wdrażany z bólem system CEPiK 2.0, na Twitterze chwali się, że przez internet do urzędów gmin wpłynęło 46 tys. wniosków o dopisanie do spisu wyborców. Zapewne nikt nie spodziewa się, że ta wiadomość w dniu wyborów wróci, ale jako wyrzut sumienia.
We wspomniany piątek nasz czytelnik zaczął zastanawiać się nad tym, czy został dopisany do listy wyborców, bowiem ciągle nie dostał żadnej odpowiedzi z urzędu. W skrzynce odbiorczej ePUAP znalazł tylko Urzędowe Potwierdzenie Przedłożenia otrzymane kilkanaście minut po wysłaniu wniosku. Nie znane z relacji m.in. ze skarbówką Urzędowe Potwierdzenie Odbioru, ale właśnie Przedłożenia. Niby różnica niewielka, ale jak się okaże, znacząca. UPP oznacza bowiem tylko tyle, że dokument znalazł się w skrzynce podawczej urzędu, ale nie mamy żadnych podstaw sądzić, że ktoś się nim zajął lub zajmie.
21 października. Dzień wyborów. Do redakcji w całej Polsce od samego rana spływają sygnały od osób, które skorzystały z drogi elektronicznej, ale zostały odesłane z kwitkiem z komisji wyborczych. Jak do tego mogło dojść? Szybka analizy gąszczu przenikających się przepisów i orzeczeń sądowych wskazuje, że zawaliły zarówno gminy, jak i Ministerstwo Cyfryzacji.
Po pierwsze - instrukcja na stronie e-obywatel.gov.pl. Zwłaszcza punkty 5 i 6:
"Podaj dane dokumentu tożsamości – dołącz skan lub zdjęcie tego dokumentu. Podaj swój adres stałego miejsca zamieszkania/przebywania i zaznacz oświadczenie, że mieszkasz pod podanym adresem” - brzmi instrukcja.
Problem w tym, że oświadczenie w przypadku wyborów samorządowych nie znaczy nic. Być może byłoby skuteczne w każdych innych wyborów niż samorządowe. Kodeks wyborczy jasno stanowi, że oddawać w nich głosy, mogą jedynie osoby stale zamieszkujące daną gminę czy powiat. Krótki research prowadzi nas na stronę Państwowej Komisji Wyborczej, gdzie znajduje się interpretacja pojęcia "stałe zamieszkanie" autorstwa przewodniczącego PKW sędziego Wojciecha Hermelińskiego.
Wynika z niej jasno, że do stwierdzenia faktu stałego zamieszkania na terenie danej jednostki samorządu terytorialnego nie wystarczy jedynie oświadczenie obywatela. Potrzebny zatem jest dowód, o który wystąpić powinny gminy. Urzędnicy odpowiedzialni za cyfryzację nie wspomnieli o tym w instrukcji i już dziś na Twitterze winę zrzucają właśnie na urzędników gminnych odpowiedzialnych za tworzenie spisów wyborców.
W opisywanym przez nas przypadku naszego czytelnika kamyczek do ogródka trzeba wrzucić również stołecznemu Urzędowi Dzielnicy Praga Południe. Choć nasz czytelnik zdążył w ustawowym terminie 5 dni przed wyborami (3 dni przed piątek 19 października, o czym napisano na stronie e-obywatel), to nie otrzymał żadnego pisma zwrotnego. Ani wezwania do uzupełnienia braków formalnych - np. dokumentu potwierdzającego zamieszkanie na terenie gminy, ani odmowy dopisania do spisu. Ostatecznym potwierdzeniem "odebrania" prawa do głosowania była wizyta w komisji wyborczej.
Co istotne, urzędniczy bałagan mógł pozbawić możliwości udziału także osoby, które otrzymały pozytywną decyzję. Z dokładnie takim problemem spotkał się inny nasz czytelnik na warszawskich Bielanach. Choć został poinformowany o rozpatrzeniu jego wniosku i dopisaniu do listy, w lokalu wyborczym dowiedział się, że nie figuruje w spisie. "Pani w komisji pozwoliła na dodanie mnie do listy wyborców" - napisał i wyjaśnił, że podstawą do takiego rozwiązania sprawy był wydruk maila otrzymanego z urzędu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl