.
Pani Agata wniosek o dopisanie do listy wyborców wysłała 12 października, na ponad tydzień przed wyborami.
- Po telefonie od urzędu dzielnicy dosłałam zdjęcie aktu notarialnego, potwierdzającego że mam mieszkanie w Warszawie - opowiada. - Oficjalnej odpowiedzi nie dostałam, ale zadzwoniłam później do urzędu. Usłyszałam, że mój wniosek jest rozpatrzony pozytywnie i że wszystko jest w porządku.
Oficjalna odpowiedź jednak dotarła. W piątek, na dwa dni przed wyborami. Odmowna.
- To było pismo dotyczące zupełnie innej osoby, pana Mariusza. Był jego PESEL i adres zamieszkania. Zgadzało się tylko nazwisko, pan ma po prostu takie samo, jak ja - opowiada pani Agata. - Ciekawa jestem tylko, dokąd powędrowała moja decyzja, z moimi danymi. Być może ma ją pan Mariusz.
Ostatecznie pani Agacie udało się zagłosować. Jej nazwisko było na liście uprawnionych do głosowania. Tego szczęścia nie miało jednak wielu innych wyborców, którzy skorzystali z elektronicznego systemu.
- Z moich najbliższych znajomych 3 osoby nie zostały dopisane do spisu wyborców w Warszawie. Ja zostałem dopisany zapewne tylko ze względu na fakt, że mam tutaj tymczasowy meldunek i moja umowa najmu była wcześniej przekazywana do urzędu - pisze nasz czytelnik, pan Paweł.
- Zapisałem się do głosowania w Warszawie na Bielanach. Zgłoszenie przez Internet. Decyzję pozytywną otrzymałem kilka dni temu. Żona dostała decyzję dopiero w ten piątek. Żona była na liście, mnie nie - pisze do nas pan Konrad, któremu w końcu udało się zagłosować, bo miał ze sobą pisemną decyzję, na podstawie której komisja wydała mu kartę.
Pan Tomasz złożył wniosek w niedzielę, 14 października. Jak pisze, od urzędu dostał jedynie informację o pozytywnym zweryfikowaniu podpisu. W dniu wyborów okazało się, że na liście go nie ma, bo do wniosku załączył skan tylko jednej strony dowodu osobistego.
- Dlaczego przez tydzień nie poinformowano mnie o tym braku formalnym? Wszak w Komisji legitymuję się obustronnym dowodem osobistym. Mogę złożyć protest wyborczy do sądu w terminie 3 dni od doręczenia decyzji o odmowie dopisania do listy wyborców. Tylko, że nikt mi takiej decyzji nigdy nie dostarczył - pisze.
Minister się tłumaczy
Do problemów z ePUAP odniósł się na dzisiejszej konferencji prasowej minister cyfryzacji, Marek Zagórski. Jak mówił, odpowiedzialność ministerstwa kończy się z chwilą, w której obywatel wysyła wypełniony wniosek. Później sprawą zajmują się lokalne urzędy i to one odpowiadają za ich terminowe rozpatrywanie.
Zdaniem ministra, platforma zadziałała bez zarzutów, a winę za nierozpatrzone wnioski i problemy z dopisywaniem się do list wyborców ponoszą gminy i sami obywatele, którzy wnioski złożyli zbyt późno.
- 3 157 nie uwzględniało trzydniowego terminu, jaki ma organ gminy na wydanie decyzji - mówił minister Zagórski.
Urzędnicy się tłumaczą
Jak informują warszawscy urzędnicy, przed wyborami do UM wpłynęło ponad 34 tys. wniosków o dopisanie do listy wyborców. Pozytywnie rozpatrzono ponad 27 tys. Od środy (17.10) do piątku magistrat odebrał ponad 8 tys. takich wniosków, choć jak informowało zarówno ministerstwo, jak i lokalne urzędy, na rozpatrzenie prośby potrzebne są trzy dni.
- Samorządy już kilka miesięcy temu zgłaszały uwagi do PKW, że ustawowy czas na rozpatrzenie wniosków (3 dni) w tym na obowiązkowe stwierdzenie, że dana osoba zamieszkuje na terenie gminy jest niewystarczający. Teraz trzeba znaleźć winnych, najchętniej w pogardzanych samorządach. Tak naprawdę są to skutki szybkich zmian - czytamy w oświadczeniu publikowanym na profilu społecznościowym prowadzonym przez warszawski magistrat.
Zdaniem samorządowców, system ePUAP nie działa sprawnie, a nowe przepisy i ich późniejsze zmiany były wprowadzane "na kolanie".
- Rząd stworzył iluzję systemu, który umożliwia dopisanie się do listy, a nie stworzył do tego odpowiednich warunków w samym systemie i prowadził politykę informacyjną, która mogła wprowadzać w błąd - komentują urzędnicy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl