Nie wygląda na rolnika - niski, chudziutki, ale za to wygadany jak mało kto. - Wyrzućcie, wyrzućcie te ziemniaki - krzyczy na spotkaniu z politykami. To nie pierwszy happening Michała Kołodziejczaka. Prezes Unii Warzywno-Ziemniaczanej od kilku miesięcy walczył z ministrem rolnictwa. Teraz twierdzi, że to dzięki jego akcjom odwołano Krzysztofa Jurgiela. Dla nie go to jednak mało. Młody rolnik doskonale zna moc mediów społecznościowych i to nimi chce obalać nie tylko ministra rolnictwa.
Czerwcowy, upalny poranek. Młody, szczupły mężczyzna energicznie krząta się przed swoim domem. Włosy przed chwilą umyte, jeszcze mokre, wyprasowana biała koszulka polo ze specjalnym logo. Zapowiada się ważny dzień.
- Przyjeżdżają do nas, na nasze podwórko. Musimy pokazać, że to my tu rządzimy - mówi Michał Kołodziejczak, 30-letni rolnik z Orzeżyna pod Sieradzem.
Dziś w oddalonym o 15 km od jego domu Kościerzynie zbiera się wyjazdowe posiedzenie Komisji Rolnictwa. Kołodziejczak był już na niejednym takim spotkaniu. Wraz z członkami Unii Warzywno-Ziemniaczanej, której jest prezesem, widział się z politykami m.in. w Warszawie czy Toruniu. Teraz to oni postanowili przyjechać w ich strony.
"Serce rolnictrwa krwawi"
30-latek z Orzeżyna wie, jak odpowiednio przywitać gości. Pokazuje mi sporych rozmiarów, kolorowy transparent z hasłem: "WITAMY NA ZIEMI SIERADZKIEJ KRWAWIĄCYM SERCU POLSKIEGO ROLNICTWA".
Ma przygotowane dwa takie banery. To jednak nie wszystko. - W nocy nie spałem. Myślałem, jak ich ośmieszyć - mówi nakręcony.
Opowiada, że koledzy z Unii już przygotowali ziemniaki. Ponad tonę. Mają zamiar wysypać je na schody przed siedzibą Ośrodka Doradztwa Rolniczego, gdzie zjadą się posłowie na obrady komisji. Przygotował też trzy małe flagi: niemiecką, francuską i izraelską. Mają pokazywać, z których kierunków importowane są do Polski kartofle. Już wie, w którym momencie ich użyje.
Do kompletu brakuje mu jeszcze jednego. Wsiadamy do jego golfa i ruszamy za wieś - na pole. Na miejscu wybiera kilka krzaków ziemniaka i wyrywa je razem z korzeniami. Tłumaczy, że konkretnie ta odmiana przyjechała z Holandii z zarazą. To będzie kolejny dowód w obronie polskiego rolnictwa.
fot. Adam Janczewski
Po drodze pokazuje zabudowania gospodarcze swoje i sąsiadów. Wielu, tak jak on, uprawia kapustę białą i kapustę pekińską. Mają duże magazyny do przechowywania i łączą siły, żeby wspólnie sprzedawać swoje plony. Kołodziejczak tłumaczy, że od czasu rosyjskiego embarga jest to znacznie utrudnione. Wracamy na jego posesję, gdzie zabiera wszystkie rekwizyty i przesiada się do dużego, zielonego ciągnika. Jadę za nim.
Masywny John Deere mknie przez wąskie, wiejskie drogi. Przez szybę widać sylwetkę Kołodziejczaka, który praktycznie bez przerwy rozmawia przez telefon. Choć jest młody, to do niego jako prezesa dzwonią wszyscy z Unii w kwestiach organizacyjnych.
Do Kościerzyna dojeżdżamy po ósmej rano - na dwie godziny przed otwarciem posiedzenia. Rolnicy zrzeszeni w Unii już czekają. Zastawili wejście do budynku ośrodka ciągnikami. Kołodziejczak parkuje także swój.
Wita się ze wszystkimi po kolei. Każdemu pewnie podaje dłoń, stara się zagadać i od razu włącza się do pracy. Koledzy przyjmują go życzliwie - z uśmiechem, ale i z szacunkiem. Wszyscy ubrani są w jednakowe polówki z logo Unii Warzywno-Ziemniaczanej. - Fajne sobie koszulki zrobiliśmy, nie? - pyta zadowolony prezes stowarzyszenia.
Na miejsce przyjeżdża dyrektor Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Kościerzynie. Widać, że jest wyraźnie zaniepokojony sytuacją. Z jednej strony chciałby godnie przywitać oficjeli z Warszawy i niepotrzebne mu burdy urządzane przez rolników. Z drugiej, sam jest z okolicy i protestujący rolnicy to tak naprawdę jego sąsiedzi.
Kołodziejczyk wita się z dyrektorem i przechodzi do ofensywy. - To co, panie dyrektorze, możemy powiesić ten baner, nie? - pyta i, nie czekając na odpowiedź, krzyczy do kolegów: - Chłopaki, wieszajcie! Pan dyrektor się zgodził.
fot. Adam Janczewski
Wszystko już jest gotowe. Powoli zaczynają się zjeżdżać politycy. Prezes Unii wita się ze wszystkimi. Zna niemal każdego, a jeżeli nie kojarzy, nie boi się zapytać o nazwisko i funkcję. W odpowiednim momencie Kołodziejczak daje sygnał i na schody przed głównym wejściem, prosto z kombajnu, ląduje ponad tona ziemniaków. Piękne, młode bulwy, o jakie trudno w sklepie.
Krzyki, banery i ziemniaki
Politycy robią dobrą minę do złej gry i próbują dawać gwarancje, że znają problemy i troszczą się o los polskiej wsi. Rolnicy z Unii jeszcze przed spotkaniem zaczynają się emocjonować. Wytykają, często wręcz wykrzykują politykom błędy. Krzyczą o niskich cenach w skupach, zalewie zagranicznych towarów, o braku rynków zbytu.
fot. Adam Janczewski
Sam Kołodziejczak jest spokojny i wyważony. Wie, że na niego jeszcze dzisiaj przyjdzie czas. Próbuje mediować, daje politykom do porównania ziemniaki z pola i zagraniczne ze sklepu. Rozmawia życzliwie. W pewnym momencie zwraca się jednak do wszystkich ze schodów.
- Ja tu jestem jak gospodarz. Witam wszystkich. Wszyscy pytają: co robimy? Jak robimy? Rządzimy! I tak ma być! - mówi stanowczo, czym wzbudza entuzjazm rolników.
Za chwilę zaczynają się obrady. Prezes dyscyplinuje i jednocześnie motywuje rozentuzjazmowanych kolegów. - Panowie, emocje muszą być, jak wejdziemy, ale w granicach rozsądku - tłumaczy.
Na dużej, nieklimatyzowanej sali politycy ubrani w garnitury rozsiadają się za stołami. Naprzeciwko miejsca zajmują członkowie stowarzyszenia - w tym Kołodziejczak. Do tego publiczność. Łącznie ok. 50 osób. Przewodniczący Komisji Rolnictwa poseł Jarosław Sachajko rozpoczyna obrady. Oddaje głos doktorowi Wojciechowi Nowackiemu z Zakładu Agronomii Ziemniaka Instytutu Hodowli i Aklimatyzacji Roślin. Naukowiec ma wygłosić wykład na temat stanu polskiego rolnictwa i uprawy ziemniaka.
Zanim jednak dostanie głos, to Kołodziejczak rozpoczyna spektakl. Wyjmuje paczkę ziemniaków z supermarketu i wbija w nią przygotowane wcześniej flagi.
- Ja bym chciał, żeby ten symbol był tutaj u pana, bo pan będzie mówił o produkcji polskich ziemniaków, ale tak naprawdę pańska postawa wspiera... - urywa i rzuca przed naukowcem paczkę.
Dr Nowacki zmieszany, ale w końcu wygłasza własną diagnozę stanu polskiego rolnictwa. Co rusz budzi to dezaprobatę chłopów, którzy nie uznają autorytetu mądrej głowy z uczelnianych murów. Są przekonani, że jako praktycy mają większą wiedzę.
Rolnicy się pieklą, próbują przekrzykiwać doktora. Kołodziejczak ucisza kolegów. W skupieniu notuje zagadnienia, na kartce formułuje myśli. Uspokojeni rolnicy co rusz podrzucają mu karteczki z własnymi pomysłami i pytaniami.
Wygadany i bez kompleksów
Kiedy doktor kończy monolog, Kołodziejczak przechodzi do ataku. Punktuje kilkanaście wątków z przemówienia doktora. Robi to z ogromną pewnością siebie. Do tego merytorycznie. Autorytet naukowca nie robi na nim wrażenia. - Niech się pan puknie w głowę, panie doktorze - grzmi na Nowackiego.
Wie, dla kogo i w czyjej obronie tu jest. Broni interesów chłopów i zarzuca doktorowi, że ten obraża rolników. Co chwilę otrzymuje od kolegów gromkie brawa. Jest w swoim żywiole. Wydaje się, że może przemawiać bez przerwy. W trakcie jego monologu na salę wchodzi wiceminister rolnictwa Jacek Bogucki. Jest wyraźnie zaniepokojony i spięty z powodu show prezesa Unii Warzywno-Ziemniaczanej.
Pozostali politycy patrzą na Kołodziejczaka z uznaniem dla jego swobody w wypowiadaniu myśli. Czasami nawet pojawia się na ich twarzach uśmiech, bo rolnik potrafi celnie dogryźć żartem.
Po długim wystąpieniu oddaje w końcu głos politykom. Sam wychodzi z sali. Pod jego nieobecność wiceminister Bogucki zdaje się przekonywać rolników obietnicami i zapewnieniami. Po kilkugodzinnych obradach jest czas na przerwę. Biorę Kołodziejczaka na bok, by w końcu w miarę spokojnie porozmawiać o jego działalności.
Opowiada, że Unia Warzywno-Ziemniaczana powstała pod koniec lutego. Przekonuje mnie, że założona została całkowicie oddolnie. Zwraca uwagę, że jak są odpowiedni ludzie, to wcale nie potrzeba nie wiadomo jak wielkich środków czy finansowania z ministerstwa.
- W uzasadnieniu ustawy jesteśmy wymienieni jako inicjator napisania tej ustawy. To pokazuje, jak dużo można zrobić w tak krótkim czasie - podkreśla z satysfakcją.
Przyznaje, że na początku nie spodziewał się takiego sukcesu Unii. - Było to stowarzyszenie przewidziane na maksymalnie trzy gminy, a teraz jesteśmy w trakcie pisania statutu stowarzyszenia ogólnopolskiego o nazwie Agro Unia. To ma być stowarzyszenie nie tylko producentów warzyw i ziemniaków, ale ogólnie producentów rolnych. Chcemy wyjść dalej, bo jak dzisiaj jeździmy po Polsce i rozmawiamy z rolnikami, to mówią, że to superinicjatywa, ale oni produkują mleko, mają bydło, wieprzowinę i potrzebują szerszego frontu - opowiada.
Cały kraj działa
Kołodziejczak wylicza, że z samego regionu mają już kilkaset deklaracji członkostwa. Poza tym spływa ich coraz więcej z całego kraju. Prezes Unii tłumaczy, że rolnicy muszą mieć wpływ na politykę. Jego zdaniem, bez tego politycy nie zrozumieją realiów polskiej wsi. Pytam, czy czuje się współodpowiedzialny za dymisję ministra Krzysztofa Jurgiela. Nie zaprzecza.
- Myślę, że działania stowarzyszenia na pewno się do tego przyczyniły. Pokazaliśmy w Warszawie na manifestacji, w sposób kulturalny, że nie zgadzamy się z jego polityką. W tysiąc osób zrobiliśmy sobie spacer pod Kancelarię Premiera i na jego biurko złożyliśmy swoje postulaty, które pokazały, jak duże są zaniedbania. Widocznie premier przemyślał. Minister podał się do dymisji z przyczyn osobistych, ale znamy przecież takie scenariusze - przekonuje prezes stowarzyszenia.
Działania Krzysztofa Jurgiela wielokrotnie oceniał w mediach społecznościowych. W filmiku wrzuconym na facebookowy profil Unii grzmiał, że nie chce, żeby rolnikami rządzili leniuchy i śpiochy.
Kołodziejczak świetnie rozumie media społecznościowe. Często wrzuca swoje odezwy do rolników. Nagrywa je samodzielnie telefonem - najczęściej na polu albo w samochodzie. Jego filmiki zbierają setki lajków. A profil błyskawicznie zdobywa nowych followersów.
Profil stowarzyszenia, które istnieje od niespełna czterech miesięcy, na facebooku lubi już prawie 6,5 tys. osób.
Dla porównania profil PSL - największej partii rolniczej, z niemal 90-letnią tradycją, lubi 17 tys. użytkowników.
- Działamy na facebooku, zaczynamy już na twitterze. Otwieramy też stronę internetową - mówi Kołodziejczak. - To jest sposób trafiania do ludzi. Media publiczne nie chcą nas pokazywać, więc musimy robić coś innego. Widzimy, że w ten sposób możemy się przebijać, pokazywać problemy i zdaje to egzamin - wyjaśnia.
Kołodziejczak w mediach społecznościowych wielokrotnie krytykował m.in. nowego ministra rolnictwa Jana Krzysztofa Ardanowskiego, kiedy ten działał jeszcze w Komisji Rolnictwa. Pytam więc, jaka jest ocena nowego szefa resortu.
- Otwieramy nową kartę. Zostawiamy to, co było, ale mamy też na względzie, że nie zawsze nas traktował tak, jak powinien. Udało mi się dodzwonić do pana ministra i pogratulować. Przeprowadziliśmy kilkunastominutową rozmowę w bardzo dobrej atmosferze i to dobrze rokuje. Nie oceniamy po konkretnej osobie, tylko po tym, co robi - rozlicza Kołodziejczak.
Pytam, co będzie, kiedy kolejny minister nie spełni oczekiwań, a stowarzyszenie nie wywalczy tego, co chce. Czy zakłada wariant, żeby wejść wtedy aktywnie do polityki i wystartować np. w wyborach parlamentarnych?
- Chcielibyśmy w taki sposób jak teraz wywierać wpływ na decyzje polityczne. Nie da się jednak w życiu niczego wykluczyć. Dzisiaj brakuje rolników w Sejmie. Nie mówię, czy miałbym to być ja, czy inni ludzie, ale powinni to być rolnicy. Nie tylko na papierze, ale ludzie, którzy znają problemy rolników. Tylko w Sejmie można podejmować decyzje, które mają później wpływ na rzeczywistość i my jako rolnicy też musimy w tym uczestniczyć. Nie możemy być ciągle ogrywani jak do tej pory - odpowiada dyplomatycznie.
Krajowa polityka?
Podkreśla, że nie wybiega aż tak daleko w przyszłość. Ważne są dla niego plany na najbliższe dni, które konsultuje z zarządem stowarzyszenia. Nawet trzy-cztery dni w tygodniu.
W środowisku zaczynają pojawiać się porównania do Andrzeja Leppera. Kołodziejczak początkowo reaguje na nie niechętnie.
- Ludzie, którzy ciągną to wszystko do przodu, muszą mieć takie cechy wspólne. To nie jest złe porównanie, ale wolałbym go unikać - wyjaśnia i dodaje, że w czasach kiedy działał Lepper, były inne problemy i realia.
Tłumaczę Kołodziejczakowi, że moim zdaniem mają sporo wspólnego: obaj stworzyli struktury z wiejskiego środowiska, pochodzą ze wsi. Leppera ciągnęło na Wschód. Po upadku Związku Radzieckiego zwracał uwagę na zamknięcie tamtejszego rynku. Podobnie Kołodziejczak po wprowadzeniu rosyjskiego embarga.
Przewodniczący Samoobrony znany był również ze swojej wiary w Boga. Prezes Unii także nie wstydzi się swojego wyznania. Na to porównanie błyskawicznie odpowiada.
- Oczywiście, jestem katolikiem. Byłem lektorem w kościele od małego chłopaka. Wtedy bardzo starałem się kontrolować głos, zwracać uwagę, jak nad nim panować. To dzisiaj mi też pomaga. Ludzie, którzy są politykami, trenują te wszystkie zachowania, a ja mam swoją naturalność i własne spostrzeżenia i to jest siła - wyjaśnia.
W nawiązaniu do Leppera i do naturalności wspomina słowa, które przewodniczący Samoobrony miał powiedzieć do Jana Rokity. Polityk opowiadał o tym na kongresie partii w czerwcu 2006 roku.
- Kiedyś panu Rokicie mówię: "Wie pan, czym się różnimy? Że pan jest inteligentny, ale pan inteligencji się uczył, a ja inteligentny urodziłem się" - opowiadał niegdyś Lepper.
Kołodziejczak utożsamia się z tymi słowami. Ceni swój wrodzony intelekt i wie, jak go wykorzystać. Jego umiejętności cenią też koledzy. Właśnie zasypują go wiadomościami, że obrady są kontynuowane i na sali robi się bez niego zadyma.
Kołodziejczak momentalnie kończy rozmowę i wbiega na salę, by kontynuować show. Bardzo prawdopodobne, że wkrótce będzie dawał podobne przed kamerami ogólnopolskich telewizji. Z sejmowej mównicy.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl