Organizacje pozarządowe alarmują, że przybysze bytują po stronie serbskiej w bardzo trudnych warunkach.
- Ludzie próbują przedostać się na Węgry i wnioskować o azyl. Są tu jednak trzymani, ponieważ zgodnie z systemem tylko pewna liczba osób dziennie może zostać wpuszczona na teren Węgier. Dlatego czekają po stronie serbskiej. Nikt nie zapewnia tu odpowiedniego wsparcia: namiotów, wody, pożywienia, pomocy medycznej. Ci ludzie czekają tu całymi dniami, wśród nich także dzieci oraz osoby chore. Pomoc można otrzymać dopiero po przekroczeniu granicy, a więc nie tu, gdzie się właśnie znajdujemy - mówi Montserrat Feixas Vihe, przedstawicielka UNHCR na Europę Środkową.
Węgierskie władze podkreślają, że uchodźców jest znacznie mniej niż w ubiegłym roku, ale w ostatnim czasie ich liczba znowu wzrasta. - W zeszłym roku policja węgierska objęła procedurami około 400 tys. osób w związku z przekroczeniem granicy państwowej, w tym roku było to jedynie ponad 6,5 tys. osób. Różnica w liczbach wynika z prostego faktu, jakim stała się przeszkoda zbudowana na granicy, a więc płot i zasieki kolczaste. W tej chwili liczba uchodźców u węgierskich granic znów wzrasta w związku z sytuacją w Grecji i Macedonii, dlatego wysyłamy na granice zwiększone patrole - opowiada dowódca węgierskiej policji granicznej Laszlo Balazs.
Przekonuje, że wszyscy, którzy docierają do granicy Węgier, robią to przy pomocy przemytników ludzi. "W związku z tym faktem notujemy też zwielokrotnione próby sforsowania płotu i zasieków i przedostania się na nasze terytorium" - dodaje Balazs.
Migranci, z którymi rozmawiała PAP, potwierdzają, że płacili za przerzut do UE. "Zapłaciłem 2000 euro za przerzut do Niemiec. Pieniądze dałem pośrednikowi. Kiedy dotrę do Niemiec, mój +organizator przeprawy+ otrzyma ode mnie pieniądze" - opowiada jeden z migrantów, który utknął na serbsko-węgierskim pograniczu.
Mieszkańcy pogranicza boleśnie odczuli napływ fali uciekinierów z Bliskiego Wschodu.
- Jesienią sam odczułem na własnej skórze, co to znaczy, że oni tędy idą. Mam niedaleko sad, w którym rosną jabłonki. Nagle 200-300 osób napadło mój sad, zerwali jabłka i obrzucali nimi policję węgierską, która pilnowała prowizorycznej barykady. Wszystkie jabłka mi ukradli - opowiada rolnik Jozsef Rajtik. - Byli i tacy rolnicy, którzy stracili fortuny, bo ludzie koczowali na ich polach - dodaje.