Kontrole przedsiębiorców, którzy w przeszłości stosowali umowy zlecenia, naliczanie składek, których wcześniej nie trzeba było płacić, a przede wszystkim zapowiedzi "likwidacji śmieciówek". Rząd ostro walczy z elastycznymi formami zatrudnienia, ale sam na umowach zleceniach zatrudnia tysiące ekspertów.
Jak pisze "Fakt", w odpowiedzi na poselskie interpelacje, ministerstwa musiały ujawnić skalę swoich wydatków na umowy zlecenia. Od początku obecnej kadencji Sejmu na "śmieciówki" rząd Beaty Szydło wydał już co najmniej 64 mln zł.
Liderem omijania Kodeksu pracy jest Ministerstwo Zdrowia, które na 1131 umów wydało 11 mln zł. Niewiele mniej, bo 10,3 mln zł wydał na 1,4 tys. umów Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Warto podkreślić, że w pierwszej piątce znalazły się dwa resorty, które aktywnie zwalczają "śmieciówki". Resort rozwoju i finansów wydał 8,7 mln zł na 636 umów, a 2139 umów kosztowało Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej 6,6 mln zł.
Jedynym resortem, który nie ujawnił danych o swoich umowach zleceniach Jest Ministerstwo Obrony Narodowej.
W jaki sposób podlegli Beacie Szydło ministrowie tłumaczą się z faktu, że zamiast korzystać z etatowych pracowników resortów, zatrudniają na "śmieciówkach" osoby z zewnątrz?
Minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel przekonuje, że "umowy wynikają z nieprzewidzianego spiętrzenia prac" w jego resorcie. Z kolei wiceminister zdrowia Katarzyna Głowala stwierdziła, że zleceniobiorcy "realizowali zadania związane z potrzebami merytorycznymi komórek organizacyjnych Ministerstwa Zdrowia".
W środę ujawniono, że zatrudnianie zewnętrznych ekspertów, swoich współpracowników, a nawet doktorantek praktykuje także prezes ZUS Gertruda Uścińska.