Po zmianie warty w resorcie środowiska rewolucyjny pomysł Jana Szyszki, który mógł utrudnić życie firmom jak i zwykłym Polakom, zostaje odłożony na półkę. W Ministerstwie usłyszeliśmy, że projekt ustawy "trzeba dopracować". Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska będą działały po staremu.
Ministra Jana Szyszkę zapamiętamy jako inicjatora kilku kontrowersyjnych projektów ustaw. Przygotowany przezeń zestaw projektów (obejmujący m.in. nowelizację ustawy o ochronie przyrody) Greenpeace Polska określał nawet mianem "zabójczego dla polskiej przyrody pakietu". Jedna z tych ustaw dotyczyła likwidacji Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i zmiany organizacyjnej struktury Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska.
Jak dowiedział się money. pl, żadnej rewolucji w tym zakresie jednak nie będzie. Komisja Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa zadecydowała o zawieszeniu prac nad ustawą. Uzasadniono to zmianą na stanowisku ministra. Nowy szef resortu Henryk Kowalczyk powinien mieć czas na zapoznanie się z założeniami.
Za porzuceniem prac nad projektem była także obecna na Komisji posłanka Platformy Obywatelskiej, ale odwołała się do innego uzasadnienia. - Apeluję do nowego pana ministra, by nie tyle się pochylił, co zastosował kryteria logiki i racjonalności przy analizie tego projektu, a wtedy, myślę, że ten projekt nie wróci, czego byśmy sobie życzyli – powiedziała Gabriela Lenartowicz.
Odetchnęła z ulgą nie tylko pani poseł, ale także samorządy, a zwłaszcza te komórki, które odpowiadają za obsługę inwestorów. Jeszcze przed kilkoma dniami regionalny dodatek do Gazety Wyborczej cytował dyrektora biura obsługi inwestora i współpracy z zagranicą w łódzkim magistracie, który wyrażał obawy, że przyjęcie ustawy w proponowanym kształcie wydłuży się proces decyzyjny, na czym ucierpią i przedsiębiorcy, i samo miasto.
Zobacz też: Tak Jan Szyszko niszczy Puszczę Białowieską. Widzieliśmy to na własne oczy
Nowelizacja Ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie zakładała powołanie Dyrekcji Ochrony Środowiska (w miejsce Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska) i zmienne struktury organizacyjne Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska. To wszystko po to, by znaleźć oszczędności. Pod rządami obowiązującej ustawy funkcjonuje 17 odrębnych jednostek (Generalna Dyrekcja plus 16 dyrekcji regionalnych), co powoduje dublowanie wielu czynności, przede wszystkim administracyjnych, finansowych, kadrowych.
Ministerstwo wyliczyło, że pracownicy administracyjni stanowią 16 proc. wszystkich zatrudnionych w tych instytucjach. W związku z tym wyszło z propozycją zmniejszenia liczby instytucji regionalnych w ten sposób, że jedna dyrekcja regionalna obsługiwałaby dwa województwa, a w województwie, z którego zostałaby wyprowadzona, miała powstać delegatura.
Lista niezadowolonych była bardzo długa
Wywołało to niezadowolenie w miastach, z których dyrekcje miałyby zostać wyprowadzone. Wspomniany już łódzki magistrat nie był zadowolony, że kluczowe dla miasta decyzje miałyby zapadać w Warszawie, a władze Olsztyna pytały, jak to możliwe, że choć województwo warmińsko-mazurskie jest jednym z najcenniejszych przyrodniczo regionem w Polsce, to decyzje środowiskowe wydawane będą w Białymstoku.
W mediach pojawiły się głosy mówiące o tym, że centralizacja zadań związanych z ochroną przyrody miała tak naprawdę doprowadzić do tego, że urzędnicy zajmujący wysokie stanowiska zostaną zastąpieni innymi. Posłanka Gabriela Lenartowicz przed styczniowym głosowaniem zarzuciła ustawie, że ma na celu "jednorazowe zwolnienie 1260 kompetentnych pracowników RDOŚ i zatrudnienie swoich lojalnych od nowa". Jej zdaniem, projekt "rujnuje" system wydawania ocen oddziaływania na środowisko, które - jak podkreśliła - wydawane są również przy realizacji publicznych inwestycji.
Negatywnie o projekcie wypowiedziała się Krajowa Rada Izb Rolniczych. Zarząd wydał oficjalne stanowisko, w którym zauważył, że zmiany oznaczają przede wszystkim redukcje kadr oraz liczby dostępnych biur. Stanowczo sprzeciwił się ograniczaniu liczby regionalnych dyrektorów ochrony środowiska i wezwał rząd do odstąpienia od pomysłu.
- Z doświadczeń izb rolniczych wynika, że struktura jednostek państwowych powinna być zgodna z podziałem administracyjnym kraju, aby zapewnić rolnikom ze wszystkich województw podobny dostęp do urzędów – czytamy.
Wreszcie, niezadowoleni z projektu byli przedstawiciele organizacji ekologicznych, np. Greenpeace.
Kto ma rację?
Tymczasem urzędnicy Ministerstwa Środowiska i generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, z którymi rozmawiałam, przekonują, że założenia ustawy zostały opacznie zrozumiane przez niektóre media i część samorządów. Jej celem nie było zmniejszenie dostępności urzędów, wprost przeciwnie. Miała zmniejszyć liczbę pracowników administracyjnych, dzięki czemu znalazłyby się środki na zatrudnienie dodatkowych pracowników merytorycznych – wyjaśniają.
- Zredukowanie liczby dyrekcji regionalnych nie miało doprowadzać do tego, że pozostaną puste budynki. W ich miejscach powstałyby delegatury, które wykonywałyby te same zadania. Proces wydawania decyzji nie miał się w żaden sposób wydłużyć – usłyszałam.
W Ministerstwie Środowiska dowiedziałam się, że resort do projektu powróci i wprowadzi pewne poprawki, ale nie wiadomo jeszcze, kiedy. Na razie projekt trafia ad acta.