Jak podaje środowy komunikat prokuratury, we wtorek odmówiła ona wszczęcia śledztwa w sprawie "przekroczenia uprawnień służbowych przez funkcjonariusza publicznego w związku z zawarciem z Bartłomiejem Misiewiczem umowy o pracę na stanowisku szefa Gabinetu Politycznego MON oraz sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa wyrządzenia szkody majątkowej Energa Ciepło Ostrołęka Sp. z o. o., Polskiej Grupie Zbrojeniowej SA - poprzez powołanie do składu rady nadzorczej spółek Bartłomieja Misiewicza".
"Po przeprowadzonej analizie dokumentacji zgromadzonej w toku postępowania sprawdzającego prokurator stwierdził, że nie zostały wyczerpane znamiona wyżej opisanych czynów zabronionych i wydał końcową decyzję merytoryczną na podstawie art. 17 par. 1 pkt. 2 Kodeksu postępowania karnego" - głosi komunikat.
Art. 17 par. 1 pkt. 2 Kpk głosi, że nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza, gdy "czyn nie zawiera znamion czynu zabronionego albo ustawa stanowi, że sprawca nie popełnia przestępstwa".
Decyzję wobec zawieszonego w obowiązkach szefa gabinetu politycznego MON i rzecznika prasowego resortu podjęto po postępowaniu sprawdzającym, które poprzedza decyzję, czy wszcząć śledztwo w danej sprawie, czy tego odmówić.
Na początku września 26-letni Misiewicz został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która podlega MON; krótko po ujawnieniu tej informacji media podały, że Misiewicz zrezygnował z członkostwa w radzie nadzorczej spółki Energa Ostrołęka.
Zdaniem PO, która złożyła zawiadomienie do prokuratury, Misiewicz i osoby, które powoływały go w skład rady nadzorczej PGZ, mogły popełnić przestępstwo opisane w art. 231 Kodeksu karnego. Przepis ten mówi, że "funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3".
"Rzeczpospolita" podawała, że Misiewicz nie ukończył kursu dla członków rad nadzorczych. Nie ma także ukończonych studiów wyższych. Prasa informowała też, że ze statutu PGZ został wykreślony zapis o tym, że kandydat na członka jej rady nadzorczej powinien przejść państwowy kurs na członków rad nadzorczych.
- Spokojnie czekam na ocenę prokuratury, ponieważ prawo nie zostało złamane - oświadczył wtedy Misiewicz w reakcji na zawiadomienie PO do prokuratury. - Warto natomiast przypomnieć funkcjonariuszom PO, że jeśli składa się zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, wiedząc, że do przestępstwa nie doszło, to samemu popełnia się przestępstwo - zaznaczył. Dodał, że powołanie do rady nadzorczej odbyło się zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa.
Szef MON Antoni Macierewicz pytany o sprawę, mówił wtedy, że w radzie PGZ Misiewicz jest jego bezpośrednim reprezentantem. - Chcę, żeby ministerstwo obrony miało wgląd w przebieg wydarzeń w tym zarządzie jako dysponent Skarbu Państwa w tej grupie - mówił. Pod koniec września Misiewicz zrezygnował z członkostwa w radzie PGZ.
Prokuratura Okręgowa w Piotrkowie Trybunalskim - z innego doniesienia PO - prowadzi śledztwo w sprawie obietnic składanych przez Misiewicza. Według "Newsweeka", Misiewicz miał proponować radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce, której prezes miał towarzyszyć mu w "werbunkowym spotkaniu" . Tuż po ujawnieniu sprawy zaprzeczyli temu posłowie PiS Anna Milczanowska i Dariusz Kubiak, którzy - jak mówią - byli obecni podczas spotkań w Bełchatowie.
We wrześniu w związku z tym artykułem Misiewicz poprosił ministra Macierewicza o zawieszenie w funkcjach w MON. Zapowiedział też kroki prawne przeciw "Newsweekowi" za "nieprawdziwy i szkalujący artykuł". Szef MON przychylił się do stanowiska Misiewicza i zawiesił go w czynnościach; kilka tygodni później informował, że Misiewicz nadal jest zawieszony w funkcjach rzecznika MON i szefa gabinetu, ale nigdy nie przestał pracować w gabinecie politycznym, m.in. przygotowuje analizy "dezinformacji medialnej wymierzonej w bezpieczeństwo państwa".