Tradycja romantyczna ukształtowała wzorzec Polaka, który heroiczny - i niestety najczęściej zakończony piękna katastrofą - zryw przedkłada nad żmudną i konsekwentną pracę u podstaw.
W efekcie przy okazji każdej kolejnej elekcji - czy to samorządowej, czy parlamentarnej, czy prezydenckiej - ze wszystkich stron słychać utyskiwania autorytetów, że nie umiemy korzystać z dobrodziejstw odzyskanej 20 lat temu wolności i demokracji, która choć doskonałą nie jest, to póki co ateński wynalazek sprawdza się najlepiej ze wszystkich znanych ludzkości ustrojów politycznych.
Nie inaczej było tym razem. Przez kilka ostatnich tygodni znane i mądre głowy w telewizji, radiu, prasie i internecie zgodnie narzekały, że Polacy mobilizują się tylko od wielkiego dzwonu.
Że nie rozumieją wpływu jaki decyzje europosłów mają na ich codzienne życie. A unijna centrala w Brukseli to dla wielu wciąż odległy biurokratyczny moloch, a nie miejsce, w którym ważą się losy inwestycji, które zmieniają polskie miasteczka i wsi. I w efekcie zamiast do lokalu wyborczego w niedzielę znów pojadą do hipermarketu.
Telewizje emitują więc spoty zachęcające do pójścia do urn. A sondaże pokazują, że frekwencja i tak najpewniej wyniesie ok. 25 proc.
ZOBACZ JAK WYGLĄDA SPOT PROMUJĄCY AKCJĘ "PĘPEK EUROPY":
Autorytety utyskują i namawiają. Ale przecież decyzja o nie pójściu na wybory też jest wyborem. Zostając w domu wybieram wygodę. Bo pozwalam, by decydowali za mnie inni. I tym samym pozbawiam się moralnego prawa do utyskiwania na to, że Bruksela każe zamykać polskie stocznie, a w tym samym czasie zezwala na wielomiliardową pomoc dla banków.
Ale to jedna strona medalu. Druga jest taka, że historia pokazuje, że gremialnie do urn idziemy tylko wtedy, gdy jesteśmy czymś zmęczeni, gdy uważamy, że dzieje się źle i potrzebne są zdecydowane zmiany.
Dlatego trudno się dziwić temu, że skoro w historycznych wyborach z 4 czerwca 1989 roku głosowało 63 proc. wyborców, to w każdych kolejnych, które nie miały już takiego ciężaru gatunkowego frekwencja była z reguły sporo niższa.
Dlatego niska frekwencja to nie tylko wyraz:
a) rozczarowania jakie budzi w Polakach klasa polityczna i klasa naszych polityków,
b) braku świadomości obywatelskiej
c) niewiedzy na temat wpływu unijnych instytucji na to jak żyje się w Polsce
To także świadectwo tego, że nie widzimy realnych zagrożeń, które kazałyby nam głosować przeciw czemuś lub komuś, a nie za czymś.
Zresztą zbyt wysoka frekwencja to najczęściej zły omen. Tak się bowiem składa, że wybory, w których ogłaszano, że do urn poszło 99,9 proc. uprawnionych do głosowania rzadko miały cokolwiek wspólnego z wolnością i demokrację.
Autor jest dziennikarzem Money.pl