Jednym z priorytetów resortu obrony są zabiegi o stałą obecność armii USA w Polsce. Minister Błaszczak kolejny raz ogłasza, że jesteśmy gotowi ponosić część kosztów z tym związanych. Problem w tym, że to potężne sumy, których tym samym nie dostanie nasze wojsko i zbrojeniówka.
Szef resortu obrony przypomniał tę deklarację raz jeszcze podczas obchodów święta Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych. Błaszczak dodał również, że Polska podczas regularnych konsultacji zapewnia o chęci współfinansowania rząd USA.
Podobne stanowisko prezentował także jego poprzednik Antoni Macierewicz, Mówił np. o o sumie 2 mld dol. (blisko 7,5 mld zł) na inwestycję w infrastrukturę w kontekście polskiego wkładu w wydatki na umieszczenie dywizji amerykańskiego wojska w okolicach Bydgoszczy i Torunia.
Choć suma robi wrażenie, to zabiegi te zupełnie nie dziwią Andrzeja Kińskiego z Zespołu Badań i Analiz Militarnych i redaktora naczelnego magazynu „Wojsko i Technika”.
- Oczywistym jest, że to USA i NATO są gwarantami naszego bezpieczeństwa. Nasze siły zbrojne, nawet jeśli zwiększą swą liczebność i rozpoczną gruntowną modernizację, to w najbliższych latach, nie będą w stanie odeprzeć ataku Rosji - ocenia Kiński.
Tu jednak już na starcie pojawia się znaczący problem. Może być trudno pogodzić oba te cele: szybką modernizację z gwarancjami bezpieczeństwa związanymi z obecnością amerykańskich żołnierzy w Polsce. Szczególnie, że w zakupach dla armii nie mamy się, jak już pisaliśmy w money.pl wielokrotnie, czym chwalić.
A co z modernizacją Wojska Polskiego?
- Pojawia się pytanie, czy z punktu widzenia interesów przemysłu i polskiej armii nie należałoby wydać tej kwoty na dozbrojenie polskich żołnierzy. Pytanie też, czy przynajmniej części tej kwoty nie powinniśmy ulokować w polskich zakładach zbrojeniowych - mówi money.pl Michał Likowski, ekspert wojskowy i redaktor naczelny miesięcznika "Raport - wojsko, technika, obronność".
Na to pytanie oczywiście odpowiedzieć będą musieli politycy, ale, jak przekonuje Kiński, to nie jest wcale proste równanie.
- Jakiekolwiek nie byłyby to pieniądze, to inwestujemy je w możliwości stacjonowania wojsk sojuszniczych. 2 mld dol. to całkiem spora kwota, jeśli chodzi tylko o infrastrukturę. Pozwala na modernizację kolejnych lotnisk, baz paliwowych, magazynów amunicji, dróg i mostów - mówi naczelny magazynu „Wojsko i Technika”.
Ta infrastruktura - jak przekonuje - nie będzie służyć przecież tylko Amerykanom, ale i naszym wojskom oraz innym sojusznikom, a także - w części - cywilnej polskiej gospodarce. Warto również dodać w tym miejscu, że kwestie podziału kosztów obecności amerykańskich żołnierzy zależą od wielu czynników. Słowem nie ma tu jakiegoś cennika, bo US Army to nie najemnicy.
Wszystko zależy od relacji i od interesów państwa gospodarza i USA. - Są kraje jak np. Korea Południowa, które ponoszą bardzo znaczącą część kosztów związanych ze stacjonowaniem wojsk amerykańskich. Jednak w ten sposób gwarantują swoje bezpieczeństwo w regionie - mówi Likowski.
Specyficzne relacje są też pomiędzy USA, a krajami, które przegrały II wojnę światową, czyli Japonią i Niemcami. Jak podkreśla Likowski, te kraje również ponosiły i nadal ponoszą - choć ostatnimi laty mniejsze - koszty goszczenia amerykańskich żołnierzy. Jednak w innych krajach, gdzie to Amerykanom zależy na obecności, jak np. w Katarze czy Bahrajnie, sytuacja jest inna.
Amerykanie już mają bazy w Europie
- Wszystko bowiem zależy od wzajemnego interesu i jeżeli interes amerykański jest zbieżny z krajem gospodarza, to wtedy obciążenia są mniejsze lub Amerykanie płacą za to w całości. W przypadku Polski Waszyngton nigdy jednak nie zadeklarował w zdecydowany sposób, że jest zainteresowany otwarciem stałych baz wojskowych - dodaje ekspert.
I w tym cały problem. Po prostu Amerykanie mają już bazy logistyczne na zachodzie Europy, w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Norwegii. To w zupełności zabezpiecza ich potrzeby na naszym kontynencie.
- To, że deklarujemy, że wydamy określone środki, by ściągnąć tu Amerykanów, o niczym nie przesądza. To głównie decyzja polityczna, i to amerykańskiej administracji, niezależna od tego, czy nowa infrastruktura powstanie czy nie - mówi Kiński.
Jeszcze gorsza - w ocenie Likowskiego - jest dla nas informacja, że stałe bazy amerykańskie w Europie zachodniej są obecnie poza zasięgiem bezpośredniego oddziaływania potencjalnego przeciwnika. - Przesuwanie ich teraz bezpośrednio na wschód, rodzi ryzyko ich wystawienia na pierwsze zmasowane uderzenie - przekonuje naczelny „Raportu”.
Tym bardziej, że istnieje już w Polsce, jeszcze nie oddana do użytku, stała amerykańska baza w Redzikowie. Także z punktu widzenia interesów amerykańskich, w ocenie Michała Likowskiego, ich potrzeby wydają się być zaspokojone w całości.
Nieco inaczej na ten aspekt patrzy drugi z naszych rozmówców. W ocenie Kińskiego otwarcie bazy w Redzikowie może skłonić rząd USA do głębszego rozważenia naszej propozycji. Nie wiadomo jednak, kiedy to się stanie, bo choć do niedawna jeszcze mówiło się, że już w tym roku w Redzikowie pojawią się Amerykanie, to teraz bardziej prawdopodobny jest rok 2019, albo nawet 2020.
Amerykańskie koszty są bardzo wysokie
Gdyby się jednak udało porozumieć z rządem USA i ten zdecydowałby o przerzuceniu części swoich wojsk do stałych baz w Polsce, ile mogłoby to kosztować?
- Te 2 miliardy dol. to realna kwota dla dwóch baz oraz całej, niezbędnej infrastruktury. Koszty późniejszego pobytu byłyby jednak ogromne i trudne nawet do oszacowania. Również i dlatego, że wojska USA zużywają więcej amunicji i paliwa niż nasze jednostki analogicznej wielkości - mówi Michał Likowski.
W jego ocenie dopóki MON nie przedstawi wiarygodnych szacunków takiego projektu, trzeba zachować daleko idącą ostrożność i wstrzemięźliwość w ocenie takiego planu.
Tym bardziej, że nawet jeżeli Polska poniesiemy znaczne koszty, to dla USA też będzie to wydatek, chociażby związany z kwestiami socjalnymi czy transportem. - Nie wyobrażam sobie, żebyśmy byli w stanie zapłacić za cały ten proces bez wkładu USA - dodaje Michał Likowski.
A ile płaca inni? Ile płaci wspomniana już Korea Południowa, której, podobnie jak Polsce, ze względów geopolitycznych zależy na stałej obecności dobrze uzbrojonych amerykańskich żołnierzy?
Utrzymanie ponad 23 tys. stacjonujących przy granicy z Koreą Północna amerykańskich żołnierzy kosztuje 800 mln dol. (2,9 mld zł) rocznie. Zgodnie z międzyrządowymi ustaleniami rząd w Seulu płaci połowę. Drugie 400 mln dol. płacą Amerykanie, którzy jednak chcą tutaj znaczącej zmiany.
Donald Trump chce, żeby od przyszłego roku Koreańczycy płacili całość, a co jeszcze bardziej ich niepokoi w kampanii straszył też wycofaniem żołnierzy z tego kraju. Na ile zatem te sumy mogą być pomocne przy szacowaniu ewentualnych kosztów opłat za polskie bazy?
- Nie ma takich danych, przy pomocy których moglibyśmy próbować oszacować koszty stacjonowania wojsk amerykańskich w Polsce. Trzeba to odnieść do konkretnych jednostek, ich rodzajów, uzbrojenia i oczywiście liczebności. Porównywanie do baz w Republice Korei też nie da nam odpowiedzi na pytanie, jak bardzo może to być kosztowne. To jest po prostu nieporównywalne - przekonuje Kiński.
Dodatkowym problemem jest fakt, że Siły USA są tam od zakończenia wojny. Początkowo jako siły okupacyjne, a potem kilkakrotnie zmieniał się ich status. - Dlatego nawet te obecne koszty nie mówią nam niczego o tym, ile musiałaby płacić Polska. Szacowanie tych kosztów bez konkretnych danych wejściowych to trochę opowiadanie bajek - przekonuje ekspert.
Nie pomoże nam też w tym resort obrony. Pytaliśmy w MON o ewentualne szacunki i aktualność deklaracji Macierewicza o 2 mld dol. na infrastrukturę. Jednak do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Przy propozycji byłego ministra mgliście mówiło się o dwóch bazach i stacjonującej tam jednej amerykańskiej dywizji. W USA dywizja składa się z około 3-4 brygad bojowych różnych rodzajów wojsk. Brygady mają różną liczebność, ale najczęściej od 3,3 tys. do około 4 tys. żołnierzy.
16 tys. Amerykanów
Można więc przyjąć, że wymarzona przez MON dywizja amerykańska liczyłaby w Polsce maksymalnie około 16 tys. żołnierzy. To około 2/3 sił stacjonujących w Korei Południowej. Można więc przyjąć, że jej roczne utrzymanie kosztowałoby koło 2 mld zł. Gdyby Amerykanie potraktowaliby nas jak rząd w Seulu, ostatecznie kosztowałoby to nas koło miliarda złotych rocznie.
- Polskie wojsko ma obecnie 3 dywizje. Amerykańska grupa dywizyjna wsparta lotnictwem i śmigłowcami ma jednak większy potencjał od naszej dywizji. Zatem można powiedzieć, że w tych planach byłego ministra Macierewicza chcieliśmy ściągnąć do Polski potencjał równy połowie naszego obecnego - mówi Michał Likowski.
Zatem jeśli chcemy tak wiele, to jak przekonuje ekspert, bardzo dużo trzeba będzie za to zapłacić, ale wtedy zabraknie środków na polską armię, a nasze potrzeby, jak pisaliśmy w money.pl, są ogromne. Jest jeszcze jeden problem.
- Amerykanie nie mają żadnych wolnych jednostek, które mogliby przemieścić do Polski. Trzeba też pamiętać, że teraz uwaga USA z Europy przesunęła się na Daleki Wschód i rejon Zatoki Perskiej. Dlatego trudno przypuszczać żeby Amerykanie mogli zwiększyć aktywność w Europie w aż tak dużym zakresie - konkluduje Likowski.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl