Jak już pisaliśmy w WP, nawet 2 mld dolarów miałby wynieść nasz wkład w budowę stałej bazy wojsk USA w Polsce. Potem rząd ponosiłby kolejne wydatki, uczestnicząc w kosztach obecności amerykańskich żołnierzy w Polsce. Informacje takie pojawiły się tuż po wizycie prezydenta Andrzeja Dudy w Białym Domu.
Wprawdzie później szef MON Mariusz Błaszczak stwierdził, że w czasie rozmów prezydentów Polski i USA nie padła żadna kwota, ale - jak już pisaliśmy w money.pl - dyskusje na ten temat i szacunki kosztów trwają od lat.
Poprzednik Błaszczaka, Antoni Macierewicz, również mówił o sumie 2 mld dol. na inwestycję w infrastrukturę w kontekście polskiego wkładu w wydatki na umieszczenie dywizji amerykańskiego wojska w okolicach Bydgoszczy i Torunia.
Zgodnie z naszymi wyliczeniami można przyjąć, że wymarzona przez MON dywizja amerykańska liczyłaby w Polsce maksymalnie około 16 tys. żołnierzy. To około 2/3 sił stacjonujących w Korei Południowej. Gdyby Amerykanie potraktowali nas jak rząd w Seulu, który partycypuje również w utrzymaniu wojskowych, ostatecznie kosztowałoby to nas koło miliarda złotych rocznie.
Zdecydowana odpowiedź księcia
Pytanie tylko, czy sojusznicy i wyróżniający się klienci amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego powinni tyle płacić. Arabia Saudyjska wychodzi z założenia, że nie. Dowodem na to jest cytowana przez branżowy altair.com.pl wypowiedź księcia Mohammeda bin Salmana, następcy tronu Arabii Saudyjskiej.
Jego słowa były odpowiedzią na przemówienie prezydenta Trumpa, który ostrzegał ojca bin Salmana i króla Saudów, że nie przetrwa u władzy bez amerykańskiego wsparcia wojskowego i dlatego powinien za nie płacić.
Książę Mohammed bin Salman odpowiedział na to, że wystarczy, iż królestwo - w którym Amerykanie stacjonują ze swoją 64. Ekspedycyjną Grupą Lotniczą USAF w pobliżu Rijadu - robi miliardowe zakupy w USA.
Tymczasem - jak donosi defence24.pl - przeprowadzone teraz przez Amerykanów podsumowanie eksportu uzbrojenia wskazuje, że pod względem wartości kontraktów w ostatnim roku fiskalnym z naszymi zakupami uplasowaliśmy się na drugim miejscu tuż za Saudami.
F16, Patrioty, Himars
- Arabia Saudyjska podpisuje regularnie bardzo duże kontrakty na zakup amerykańskiego sprzętu. Największa wartość przekraczała 60 mld dol. Kupują więc jednak nieporównywalnie więcej niż my, choć przez nasze ostatnie zakupy znaleźliśmy się okresowo w czołówce klientów zbrojeniówki zza oceanu - mówi money.pl Michał Likowski, ekspert ds. uzbrojenia i szef specjalistycznego magazynu "Raport WTO".
Nasza obecna pozycja oczywiście, jak zauważa ekspert, nie jest normą, bo kwotę podbił zakup systemów Patriot, ale może to jednak powinno wpływać na naszą pozycję negocjacyjną przy rozmowach o amerykańskich bazach?
- Rzeczywiście faktem jest, że USA są naszym głównym dostawcą sprzętu wojskowego. Wśród tych największych kontraktów są między innymi samoloty F16, system Patriot i zapowiedziany, choć jeszcze niepodpisany, kontrakt na system HIMARS - wylicza Likowski.
Ten ostatni zakup mógłby oznaczać większe korzyści dla naszego przemysłu, ale ostatecznie zestawy HIMARS kupować będziemy "z półki", bez żadnego udziału naszych przedsiębiorstw (offset) przy ich wytwarzaniu i bez przeniesienia kompetencji technologicznych do naszego przemysłu.
Modernizacja czołgów czy żołnierze USA
- Ponadto Amerykanie cały czas są też faworytem w postępowaniu na śmigłowce uderzeniowe, biorą udział w programach przeciwpancernych pocisków kierowanych, symulacyjnych systemów szkoleniowych. Poza tym są poddostawcą wielu elementów wykorzystywanych w naszej armii, jak radiostacje, urządzenia nawigacji bezwładnościowej i tak długo można byłoby jeszcze wymieniać - mówi Likowski.
Lista - jak przekonuje - jest bardzo długa i faktem jest, że w ostatnim okresie zwyciężali we wszystkich poważnych postępowaniach, łącznie z tym związanym z zakupem samolotów dla VIP-ów za 2 mld zł. Czy to zatem nie tworzy nieco innej perspektywy wobec naszych starań o stałą obecność wojsk USA w Polsce?
- Rzeczywiście można byłoby te koszty ewentualnej amerykańskiej obecności zbilansować i zastanowić się nad stopniem partycypacji. Te 2 mld dol., o których mówi się w tym kontekście, mogłoby wystarczyć np. do pełnego i głębokiego zmodernizowania czołgów rodziny T-72 - zauważa Likowski.
Ekspert podkreśla również, że w całym przedsięwzięciu brakuje analizy zysków i strat w związku z obecnością amerykańskich żołnierzy w Polsce i ewentualną partycypacją w kosztach.
Co z analizą?
- Taki dokument pokazałby, czy bardziej opłaca się gościć wielką jednostkę amerykańską, czy lepiej zainwestować w rozwój własnych zdolności wojskowych - konkluduje Likowski.
Z tymi wątpliwościami zwróciliśmy się do MON, jednak do czasu opublikowania tego artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Nie ma wątpliwości, że USA i szerzej NATO są gwarantami naszego bezpieczeństwa. W ocenie ekspertów nasze siły zbrojne, nawet mocno zmodernizowane, same nie poradzą sobie z odparciem ataku ewentualnego przeciwnika. Warto jednak zastanowić się nad rozłożeniem akcentów: na ile cenna jest obecność USA, a ile pieniędzy lepiej zainwestować w rozwój własnych sił i kompetencji.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez * *dziejesie.wp.pl