Zakup kolejnych samolotów dla VIP-ów ma zwiększyć bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie. Jednak w ocenie ekspertów nie będzie to takie proste. - Muszą być zmienione metody szkolenia i procedury, bez tego nie ma co kupować tych samolotów - mówi WP money Tomasz Hypki ze "Skrzydlatej Polski". Nasi rozmówcy mają też wątpliwości co do realności terminów dostaw i kosztów kolejnego dużego zamówienia MON.
Resort obrony w kolejnym etapie kompletowania floty samolotów dla polskich VIP-ów zaprosił w poniedziałek Boeinga i Lufthansę wraz z firmą Glomex do złożenia ofert w przetargu na średnie samoloty. Wcześniej, o czym już pisaliśmy w WP money, MON podpisał umowę z firmą Gulfstream na dostawę dwóch małych samolotów, które również wykorzystywane będą do tego celu.
W tej najnowszej odsłonie przetargowe oferty mają dotyczyć 3 samolotów. Dwa mają być nowe, a trzeci używany, tak, by mógł już w listopadzie tego roku trafić do naszego kraju. Nowe maszyny mają zostać dostarczone do 2021 r.
Będzie szybko?
- Ten listopad jest mało realistyczny. Bardzo mnie zdumiewa ostatnio prezentowane podejście władz ministerstwa do takich zakupów, kiedy mówi się, że takie rzeczy załatwi się w kilka miesięcy czy tygodni. To jest niepoważne. Po samoloty na całym świecie stoją ogromne kolejki i na to się długo czeka - mówi WP money Wojciech Łuczak, ekspert ds. obronności i lotnictwa.
Co do listopada wątpliwości nie kryje też Tomasz Hypki. - Jeżeli wziąć pod uwagę normalne terminy, to nie jest to realne - ocenia. Jednak co do roku 2021 ma już dużo mniejsze wątpliwości.
- To prawda, że zapotrzebowanie na samoloty na świecie jest ogromne i stoją po nie kolejki, ale po pierwsze, z tych oczekujących zawsze ktoś może wypaść - mówi Hypki. - Po drugie, dla producentów używanie ich samolotów przez szefów państw związane jest z prestiżem. Zatem oni sami mogą poprzestawiać kolejność wśród oczekujących - dodaje.
Wartość nowego kontraktu oszacowano na około miliard zł. Pytanie tylko, czy za te pieniądze uda się kupić 3 maszyny wyposażone zupełnie inaczej niż w lotnictwie cywilnym. Zgodnie z wymogami, wszystkie muszą mieć specjalne systemy tajnej łączności i obrony przed atakiem.
- To złożone i drogie rozwiązania, które umożliwiają zmylenie rakiet przeciwnika czy pocisków wystrzelonych przez terrorystów. Zagrożenie jest bardzo realne, bo w Syrii takie wyrzutnie leżą na stosach - wyjaśnia Łuczak.
Drugi z ekspertów również ostateczną cenę uzależnia od dodatkowego wyposażenia. Choć i z zakupem dwóch nowych, ale „gołych” samolotów po cenach katalogowych też mógłby być problem. - Taki nowy Boeing może kosztować około 150 mln dol. (613 mln zł), a do tego trzeba jeszcze doliczyć wyposażenie. Rozumiem jednak, że za tym miliardem stoją jakieś analizy i obliczono, że to wystarczy - dodaje Hypki.
Fabrycznie nowe maszyny mają zabierać po co najmniej 65 pasażerów, a używana - nawet do 132 osób. Obaj oferenci we wcześniejszej fazie negocjacji proponowali właśnie Boeinga 737.
Kupujemy z oszczędności?
Warto jednak pamiętać, że historia zmagań z trudną dla polityków materią kupowania rządowych samolotów to pasmo porażek i odwoływanych przetargów. Wszystko dlatego, że żadna z partii nie chciała wziąć na siebie tego drogiego zakupu, choć o nowych samolotach mówili wszyscy premierzy za wyjątkiem Tadeusza Mazowieckiego. Nie posiadając swojej floty, korzystaliśmy z czarterów. Jednak to oczywiście też generuje spore koszty. Od katastrofy smoleńskiej do końca 2017 r. na konto PLL LOT wpłynie z tego tytułu blisko 300 mln zł.
Tymczasem, jak ocenia Wojciech Łuczak, tak naprawdę zakup własnej floty jest dużo bardziej korzystny również i w wymiarze finansowym. - W dłuższej perspektywie to będzie zdecydowanie tańsze, bo te samoloty mogą być wykorzystywane w różnych celach. Nie tylko do wożenia polityków. Niestety u nas wciąż pokutuje myślenie, że to będzie tylko dla nich.
Jak przekonuje ekspert, za ich pomocą możemy przewozić żołnierzy, ewakuować naszych obywateli ze stref konfliktów, czy wysyłać lekarzy np. do Afganistanu. Nie byłaby to żadna nowość, bo rządowe maszyny w wielu krajach są wielozadaniowe. W Niemczech samolot, który wozi panią kanclerz, służy również jako latająca sala operacyjna i może pomagać w sytuacji katastrof i klęsk żywiołowych.
Co do słuszności zakupu samolotów żadnych wątpliwości nie ma też Tomasz Hypki. - Każde pieniądze wydane na takie wypożyczenie to pieniądze wyrzucone w błoto. Zakupione samoloty wystarczą na co najmniej kilkanaście lat i korzystanie z nich będzie bardziej opłacalne - przekonuje. Jednak, jego zdaniem, najważniejsze jest tu bezpieczeństwo, a to zapewniają maszyny, które są naszą własnością i które możemy dowolnie wyposażać i modyfikować.
Wszędzie dolecą, ale co z procedurami?
- Ponadto można też takim samolotem lądować tam, gdzie nie dolecą maszyny pasażerskie. Wszystko dlatego, że te samoloty będą zarejestrowane jako wojskowe. Dlatego będą mogły wreszcie korzystać z lotnisk wojskowych - wylicza Łuczak.
To niezwykle ważne, bo kiedy teraz nasi politycy lecą do Afganistanu, to muszą się przesiadać w Taszkiencie do Casy, by móc lądować w bazie Bagram. Do podobnych kuriozalnych sytuacji dochodzi też w przypadku innych podróży.
Nie chodzi tu tylko o, przecież też istotny, prestiż naszego kraju, ale o bezpieczeństwo i koszty związane z organizacją dodatkowych lotów czy przejazdów. Jak pisaliśmy w WP money, po katastrofie smoleńskiej prezes PiS Jarosław Kaczyński oskarżał rząd Donalda Tuska o to, że tragedia była wynikiem "zbrodniczej polityki" w sprawie zakupu samolotów.
Warto jednak pamiętać, że za poprzednich rządów PiS ówczesny szef MON Aleksander Szczygło unieważnił przetarg ogłoszony przez swojego poprzednika Radosława Sikorskiego. Warto też postawić pytanie, czy aby na pewno zakup samolotów zwiększy bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie. Ostatni wypadek premier Szydło pokazuje, że w kwestii przestrzegania procedur niewiele się zmieniło od 2010 r.
- Już od dawna z innymi ekspertami wnioskujemy o stworzenie procedur i struktur, które zwiększą bezpieczeństwo. Podstawowy wymóg to powołanie do życia funkcji szefa misji, który decyduje o tym, czy lecimy i gdzie lądujemy - mówi Łuczak.
Każdy sobie rzepkę skrobie
Ekspert przekonuje, że tylko jeden człowiek, który współpracuje z wszystkimi instytucjami i służbami powinien mieć prawo podejmowania tak kluczowych decyzji. - Tymczasem u nas każdy sobie rzepkę skrobie. Nic się tu nie zmieniło. Nadal ten, kogo przewożą, decyduje. A przecież ci ludzie, z całym szacunkiem, nie mają pojęcia o lataniu i procedurach bezpieczeństwa.
Ekspert jako przykład korzyści wynikających z takiego rozwiązania przywołuje wizytę Baracka Obamy, który miał dotrzeć na pogrzeb Lecha Kaczyńskiego w 2010 r. W ostatniej chwili jednak odwołał wizytę z powodu pyłu wulkanicznego, który zakłócał wtedy ruch powietrzny nad Europą.
- To właśnie szef misji zdecydował, że prezydent tego światowego mocarstwa nie poleci. Obama nawet nie mógł z tym dyskutować. Musiał dostosować się do jego decyzji, powodowanej względami bezpieczeństwa - mówi Łuczak.
W ocenie drugiego z ekspertów ważne jest coś jeszcze. - Muszą być zmienione metody szkolenia i procedury, bez tego nie ma co kupować tych samolotów. Proszę pamiętać, że ci piloci nie latają zbyt często. Powinni zatem więcej się szkolić i trenować, by to latanie rzeczywiście było bezpieczne - mówi Tomasz Hypki.
Jednak nawet tak znacząca zmiana procedur związanych z przewozem najważniejszych osób w Polsce może nie wpłynąć na sposób, w jaki samoloty będą wykorzystywane. Jak pisaliśmy w WP money,Andrzej Duda i Beata Szydło latają z Warszawy na weekend do Krakowa rządowymi Embraerami i samolotami Casa.
Rafał Bochenek, rzecznik rządu, w programie #dzieńdobryWP odniósł się do sprawy. - Procedury tego nie zabraniają - odpowiadał Bochenek i zapewniał, że wszystkie przepisy są przestrzegane. Jego zdaniem nikt z Casy nie robi powietrznej taksówki.
- To jest pytanie o kulturę polityczną, a z tym nie jest u nas najlepiej. W Wielkiej Brytanii minister obrony gabinetu cieni, czyli polityk opozycji, uczestniczy regularnie w obradach sztabu Ministerstwa Obrony. Wyobraża pan sobie u nas Siemoniaka zapraszanego do MON - pyta retorycznie ekspert.