Jest takie przysłowie o małpie i brzytwie i to właściwie wszystko, co można na ten temat powiedzieć - tak były wicepremier i minister finansów Jan Rostowski komentuje pomysł, by MON przejął kontrolę nad największymi i najważniejszymi polskimi firmami.
- To koncepcja rodem ze Związku Radzieckiego, ćwiczyliśmy to już przez 40 lat - mówił Rostowski, który był gościem w #dzieńdobryWP.
Przypomnijmy: szef MON Antoni Macierewicz chce zmian w wykazie firm, które państwo uznaje za ważne ze względu na nasze bezpieczeństwo. Dziś to 187 spółek, jak np. PKN Orlen, PKP, Grupa Azoty, ale też Budimex, T-Mobile czy Polfa. Zgodnie z obecnym prawem firmy te mogą zostać zobowiązane do pomocy polskiemu wojsku. Jednak MON chce mieć nad nimi większą władzę. Według nowych pomysłów, każda ze spółek co pół roku miałaby przekazywać do ministerstwa kierowanego przez Macierewicza informacje o mocach produkcyjnych, kondycji finansowej i prawnej i kadrze menadżerskiej.
Resort obrony częściowo chce bowiem też zarządzać tymi spółkami. Jeśli któraś z nich chciałaby zmienić profil działalności, przenieść siedzibę za granicę, sprzedać albo wydzierżawić część swoich fabryk lub nawet maszyn, to będzie musiała uzyskać zgodę ministra obrony. Antoni Macierewicz decydowałby także, czy może sprzedać spółki-córki.
Rostowski przyznaje, że obronność kraju jest zależna od siły jego gospodarki. Ale jednocześnie powiązanie działalności firm z kierownictwem ministerstwa obrony przywołuje jego zdaniem skojarzenia z socjalistyczną gospodarką centralnie planowaną. Jak przypomina, podobnie to funkcjonowało w okresie PRL i skończyło się załamaniem gospodarczym. - Jeśli pójdziemy tą drogą, to może skończyć się podobnie - przestrzegał Rostowski.
Odpowiedni projekt już trafił do konsultacji.