Największy wzrost gospodarczy od dekady, niski deficyt budżetowy, uszczelnienie VAT-owskiego sita, a do tego płynne przejście z roli wizjonerskiego księgowego do premiera. Nawet konflikt z Izraelem i niefortunne wypowiedzi Morawieckiego nie osłabiają jego pozycji po 100 dniach rządu. Pytanie: co dalej?
Biznes wreszcie może się cieszyć, że po dwóch latach obietnic danych Polkom i Polakom zaczęło się dziać coś realnego. Dla Mateusza Morawieckiego najważniejszym zadaniem w fotelu premiera było udowodnienie, że jest nie tylko sprawnym menedżerem i potrafi kreować śmiałe wizje, ale jest również politykiem z krwi i kości.
Wbrew pozorom dla wielu polskich przedsiębiorców było to problemem. Dlaczego? Część z nich bało się, że Morawiecki w fotelu premiera o gospodarce, deregulacji i walce z Polską urzędniczą albo zapomni, albo nie będzie miał na to czasu. Utknie w walce z partią, oficjałkami w zakładach pracy i wizytach zagranicznych.
Domknięcie Konstytucji Biznesu w rok od jej ogłoszenia to niewątpliwy sukces Morawieckiego jeszcze z czasów ministerialnych. I to w walce – jakby to nie brzmiało – z układem. Już w fotelu premiera pilotował kolejne ustawy z tego pakietu w trakcie prac sejmowych.
Walka z paprotkami
Nie oszukujmy się, że Konstytucja Biznesu uderza w Polskę urzędniczą, zalegającą w procedurach, papierologi i "niedasiach" od urzędników dbających bardziej o paprotki na swoich biurkach niż polskie firmy. Choć Morawiecki jest proprzedsiębiorczy, to partyjne doły mają z tym już problem.
Świetny przykład to zakaz handlu. Morawiecki dobrze wie, że to pomysł, który bije w polską gospodarkę. Musiał jednak poprzeć obietnicę PiS. I tak udało mu się załatwić wdrożenie stopniowe i nie w tak ekstremalnej formie jak pierwotnie proponowano. Partyjne doły w debacie sejmowej proponowały przecież zamknięcie stacji paliw. Włącznie z zakazem tankowania.
Choć mało kto wierzył w możliwość ruszenia Antoniego Macierewicza czy Jana Szyszko, on ze swojego gabinetu ich usunął. Jednocześnie wbrew politycznej logice PiS udało mu się do niego wprowadzić technokratów, którzy do rządzenia podchodzą bardziej zdroworozsądkowo niż ideologicznie.
Wprawdzie afera z nagrodami dla ministrów rządu Beaty Szydło, w tym samego Morawieckiego, będzie ciągnęła się jeszcze długo, to Morawiecki sprytnie ją wykorzystał. Pozbył się części niewygodnych członków rządu. I pozostawił furtkę, by móc pod płaszczem cięć budżetowych dalej wywalać swoich politycznych przeciwników. Brutalne? Dla polityka liczy się skuteczność.
Zamiast Węgier, pribałtyki
A to, że Morawiecki nie jest już tylko byłym prezesem banku z grubym portfelem, widać po sprytnym zagraniu z Białą księgą tłumacząca Komisji Europejskiej, na czym mają polegać zmiany w systemie sądownictwa. We wtorek dokument został wprawdzie skrytykowany przez Fransa Timmermansa, ale premier i tak zyskał wcześniej sporo czasu na uspokojenie relacji z najważniejszymi krajami w Unii Europejskiej.
Jednocześnie dogadał się z krajami nadbałtyckimi, które obiecały wspomóc Polskę w razie ewentualnego zaognienia konfliktu na linii Bruksela - Warszawa. - Rozumiemy Polskę, rozumiemy jej cele związane z reformą wymiaru sprawiedliwości - mówił ku zaskoczeniu wszystkich szef lewicowo-centrowego litewskiego rządu Saulius Skvernelis.
Z afery z Izraelem i swoimi kontrowersyjnymi wypowiedziami wyszedł pobity. To dla niego wyraźny sygnał, że jako złote dziecko polityki musi uważać na najmniejsze szczegóły. A wyzwań przed nim sporo. Przedsiębiorcy liczą, że Konstytucja Biznesu nie pozostanie tylko i wyłącznie papierem, a rzeczywiście przełoży się na urzędniczą filozofię.
Premier musi też udowodnić, że potrafi nie tylko dobrze wyglądać na europejskich salonach, ale i przywozić stamtąd pieniądze. A tych po Brexicie może być dla Polski znacznie mniej.
100 dni rządu to jednak dopiero rozgrzewka. W kraju czeka go walka o pracownicze programy kapitałowe, ograniczenie długu publicznego przy rozdmuchanych wydatkach socjalnych czy wreszcie poważna dyskusja i ścieżka dojścia do euro. Wyzwaniem jest też służba zdrowia, czyli potwór z którym nie udało się dotąd wygrać nikomu. Na razie Morawiecki zakończył w błyskawicznym tempie strajk lekarzy rezydentów. Pytanie tylko na jak długo? Jeśli nie uzdrowi się bowiem systemu finansowania szpitali, to pożar wybuchnie na nowo.
Zadań sporo, a czasu coraz mniej. Złotemu chłopcu polityki kończy się bowiem czas. Dobra koniunktura gospodarcza nie będzie trwać wiecznie.
Morawiecki już raz pokazał, że potrafi walczyć w tym zakresie. Kiedy? Gdy pod presją czasu i politycznej wojny tworzył rząd. Teraz czasu ma więcej, ale i wyzwania są dużo, dużo większe niż tylko dogadanie się z prezesem Kaczyńskim.
* Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl *