- Ta miara jest dla opozycji miażdżąca. W waszych czasach dniem wolności podatkowej w 2011 r. był 24 czerwca, a w przyszłym roku mam nadzieję, że to będzie 4 czerwca. Czyli ponad 2 tygodnie wcześniej - mówił w środę z mównicy sejmowej premier, odpowiadając na złożony przez opozycję wniosek o wotum nieufności.
Dzień wolności podatkowej to symboliczny moment, w którym wypracowane przez nas pieniądze przestają iść na opłacenie podatków, a zaczynamy zarabiać na siebie. W tym roku przypadł na 6 czerwca, podczas gdy jeszcze rok temu był to 9 czerwca. Za rok ma być - według premiera - jeszcze lepiej.
- Co to oznacza w praktyce? Ten dzień wolności podatkowej jasno i dobitnie pokazuje, że my obniżamy podatki - w porównaniu do tego, co w waszych czasach się działo - że połowa pensji miesięcznej zostaje w portfelu obywateli poprzez naszą politykę - dodał.
Tyle tylko, że powód szybszego dnia wolności podatkowej w tym niż w zeszłym roku tłumaczyliśmy raptem kilka dni temu. - Wcześniejszy dzień wolności podatkowej wynikał po prostu z niezrealizowania wszystkich wydatków, a nie obniżki opodatkowania - mówił money.pl Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha, czyli instytucji, od której pochodzi cały pomysł wyznaczania dnia wolności podatkowej.
Jak mówił, zmiana wynika m.in. z tego, że nastąpił szybszy wzrost PKB (o około 100 mld zł) w stosunku do wzrostu wydatków sektora finansów publicznych (o około 20 mld). Wydatki okazały się dużo mniejsze od zakładanych, dzięki czemu rzeczywiste obciążenie gospodarki zmalało.
Podobne zastrzeżenia miał Sadowski w środowej rozmowie z PAP. - Polski rząd wprowadził kolejny próg podatkowy, likwidując podatek liniowy (4 proc.-danina solidarnościowa - red.). Poprzez zwiększenie fiskalizmu trudno osiągnąć wcześniejszy dzień wolności podatkowej - mówił. Przyspieszenie tego dnia ma być jego zdaniem możliwe, "jeżeli rząd podejmie świadomą politykę obniżki opodatkowania".
Jak pisaliśmy, według wyliczeń Eurostatu przesuwamy się w górę na drabince najwyżej opodatkowanych gospodarek w Europie? Z jednej wypracowanej złotówki oddajemy państwu ponad 35 gr.
Łączna kwota podatków i wpływów ze składek ubezpieczeń społecznych doszła w 2017 roku do poziomu 697 mld zł, czyli do 35,1 proc. PKB - podaje Eurostat. To najwyższy raportowany poziom opodatkowania od 2007 roku, czyli od czasu, kiedy poprzedni raz rządził PiS.
Być może zwykły obywatel płacił już wcześniej taki, a nie inny procent każdej wypracowanej w pocie czoła złotówki, ale nie widać było tego w statystykach. Część pieniędzy, zamiast do budżetu, trafiała po prostu w niepowołane ręce, m.in. ludzi stojących za karuzelami VAT. Poziom płaconych danin zbliżony jest już do Wielkiej Brytanii, a wyprzedziliśmy w ubiegłym roku Hiszpanię.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl