Bigleya zamordowali ludzie związani z jordańskim terrorystą Abu Musabem al-Zarkawim.
Brytyjski premier Tony Blair wyraził swoją "skrajną odrazę" wobec zabójców zakładnika. Dodał, że wojna z porywaczami nie może być przegrana. Szef brytyjskiego rządu stwierdził, że odrazę budzi nie tylko barbarzyńskie morderstwo, ale także sposób, w jaki porywacze "rozgrywali" całą sytuację w ciągu ostatnich trzech tygodni.
Szef brytyjskiej dyplomacji Jack Straw, który oficjalnie potwierdził doniesienia o zabójstwie zakładnika, nazwał go"ofiarą barbarzyńskiego mordu, poprzedzonego trzema tygodniami strasznych cierpień". Straw powiedział podczas specjalnej konferencji prasowej, że informacje o śmierci Bigleya rząd uzyskał za pośrednictwem osoby, która przed czterema dniami podjęła się wymiany wiadomości pomiędzy rządem brytyjskim a porywaczami. "Dziś po południu otrzymaliśmy od naszego pośrednika dowody na to, o czym już wszyscy wiemy - że porywacze Kennetha Bigleya spełnili swoje groźby" - powiedział Straw, który złożył wyrazy współczucia rodzinie i przyjaciołom zmarłego.
Kenneth Bigley został zabity wczoraj w miejscowości Latifija 25 kilometrówe na południe od Bagdadu. W niewoli był przetrzymywany od 16 września, kiedy został pojmany wraz z dwoma Amerykanami. Obaj zostali zamordowani w kilka dni potem.
Pierwsza o śmierci doniosła telewizja Abu Dabi, która oświadczyła, że jest w posiadaniu nagrania egzekucji, ale ze względu na jego drastyczność, nie wyemituje go. Później rebelianci poinformowali o miejscu mordu - miejscowości Latifija. Następnie o posiadaniu "absolutnych dowodów" na śmierć brytyjskiego inżyniera powiadomił jego brat Phil Bigley. Po otrzymaniu nieoficjalnych jeszcze informacji o śmierci powiedział on, że premier Tony Blair "ma krew na swoich rękach".
Zabójstwo potępiła między innymi Brytyjska Rada Muzułmańska, zrzeszająca 400 islamskich organizacji, a także premier Iraku Ijad Allawi.