Rząd przygotowuje prawdziwą rewolucję w dyplomacji. Minister Waszczykowski ocenia, że ze służby odejdzie nieco ponad 100 osób, Solidarność, że nawet połowa obecnej kadry. - Zatrudni się na to miejsce "misiewiczów". Dojdzie do sytuacji, w której za promocje polskiej gospodarki odpowiadać będą ludzie z czyjegoś partyjnego kalendarzyka - mówi WP money Jan Wojciech Piekarski były ambasador w Belgii, Luksemburgu i Izraelu.
Prawdziwe kadrowe trzęsienie ziemi w służbie zagranicznej będzie efektem przyjętej we wtorek przez rząd nowelizacji ustawy o służbie zagranicznej. Przewiduje ona automatyczne wygaśnięcie stosunku pracy byłych pracowników i współpracowników służb PRL. Oznacza to, że odejdą najbardziej doświadczeni ludzie.
Jak już pisaliśmy w WP szef MSZ przekonuje, że to już najwyższy czas na takie działania w MSZ, „ponieważ jesteśmy w roku 2017, czyli 28 lat po rozpoczęciu transformacji politycznej i ustrojowej w Polsce".
- Spowoduje to potężną destabilizację, która oczywiście jest niewskazana w stosunkach międzynarodowych. Dziwi to tym bardziej, że jeszcze kilka miesięcy temu minister Waszczykowski pozytywnie oceniał stan naszej dyplomacji - mówi Wojciech Piekarski.
Jego zdaniem odzyskiwanie ministerstwa po 28 latach jest kompletnym nieporozumieniem. - Weryfikacja patriotyzmu pracowników dyplomacji jest czymś niestosownym wobec ludzi, którzy udowodnili swoje oddanie dla interesów Polski. Pokazali to wprowadzając Polskę do NATO i UE. Zatem nie o patriotyzm i kompetencję tu będzie chodziło, a o poglądy polityczne - dodaje ambasador.
W II RP za dyplomację wzięli się carscy urzędnicy
Nasz były przedstawiciel w Belgii, Luksemburgu i Izraelu przypomina, że polską dyplomację tuż po 1918 r. tworzyli głównie urzędnicy pracujący wcześniej w służbach państw, które dokonały rozbioru Polski. W przypadku zmian systemowych po 1989 r sytuacja była podobna, nie mieliśmy innych doświadczonych dyplomatów niż tych, którzy po prostu musieli mieć kontakt ze służbami PRL.
- Nawet jeżeli pracownik MSZ czy dyplomata nie był etatowym współpracownikiem służb bezpieczeństwa, to zawsze miał przy sobie kogoś takiego. Tak jest też zresztą do dziś - mówi WP money dr Ryszard Żółtaniecki, były ambasador Rzeczpospolitej w Grecji i na Cyprze, dyrektor Akademii Służby Zagranicznej i Dyplomacji w Collegium Civitas.
Obaj nasi rozmówcy nie mają wątpliwości, że kadrowa rewolucja będzie miała swoje negatywne konsekwencje dla gospodarki. - Przede wszystkim właśnie w tym obszarze niezwykle istotne są nie tylko kontakty, ale trenowana w praktyce przez długie lata umiejętność negocjacji, znajomość logiki systemów gospodarczych naszych partnerów. Tego nie można nauczyć się z dnia na dzień - zapewnia ambasador Żółtaniecki
Może to też w znaczący sposób utrudnić zagraniczną ofensywę gospodarczą, którą zapowiada obecny rząd z wicepremierem Morawieckim. W jej celu przecież powołano w miejsce, ocenianej jako nieefektywna PAIiIZ, Polską Agencję Handlu i Inwestycji.
Likwiduje się też przy ambasadach Wydziały Promocji Handlu i Inwestycji (49 na całym świecie) i zastępuje je nową siecią zagranicznych placówek handlowych. Docelowo ma być ich 70, do tej pory uruchomiono zaledwie kilka między innymi w Ho Chi Minh, Singapurze i San Francisco.
Ta nowa sieć ma być uszyta na miarę potrzeb przedsiębiorstw i dostosowana do kierunków rozwoju gospodarki światowej. Pytanie tylko jak to zrobić bez doświadczonych ludzi?
W dyplomacji proste błędy są bardzo kosztowne
- Młodzi, ale doświadczeni ludzie znający się na swojej robocie, mający kontakty, posługujący się swobodnie kilkoma językami znajdą znacznie lepsze warunki finansowe w kraju niż wyjeżdżając do tych placówek za granice - uważa Jan Wojciech Piekarski.
W jego ocenie pozbywając się tych doświadczonych, którzy już od lat są za granicą, może okazać się sporym problemem i wyzwaniem dla rekruterów ministerstwa. Choć, jak przewiduje, akurat w tej sytuacji łatwo przewidzieć, kto może ich zastąpić.
- Zatrudni się do tego "misiewiczów". Niestety najprawdopodobniej dojdzie do sytuacji, w której za promocję polskiej gospodarki odpowiadać będą ludzie z czyjegoś partyjnego kalendarzyka - dodaje ambasador Piekarski.
Według Ryszarda Żółtanieckiego może się to bardzo źle skończyć. - W dyplomacji prosty błąd wynikający z braku doświadczenia może mieć olbrzymie konsekwencje. Szczególnie duże straty spowoduje to w gospodarce i bezpieczeństwie państwa - mówi.
Oprócz planowanego w projekcie wygaśnięcia stosunku pracy byłych pracowników i współpracowników służb PRL, nowela przewiduje, że zostanie „dokonany kompleksowy przegląd kadr służby zagranicznej”.
Dla związków zawodowych działających przy MSZ nie ma wątpliwości, że oznaczać to będzie znacznie więcej zwolnień niż 100-150 zapowiadane przez ministra Waszczykowskiego. Komisja zakładowa mówi nawet o ponad tysiącu zagrożonych.
„Działanie ustawy, jak wynikałoby z opublikowanych dokumentów, miałoby bezpośrednio dotknąć prawie połowę pracowników służby zagranicznej: kilkuset („Ocena Skutków Regulacji”) utraci pracę, ponad tysiącu pracownikom będą zmienione warunki pracy i płacy” - czytamy w przesłanym nam stanowisku Komisji Zakładowej Solidarności przy MSZ.
Pracownicy MSZ piszą list do premier
Wszystkie swoje obawy i wnioski związkowcy umieścili w liście do premier Szydło. Oprócz planowanych zwolnień zwracają też w nim uwagę na zapisane w projekcie obniżenie wymagań w odniesieniu do kwalifikacji kadry.
„Mogłyby to skutkować groźnym dla bezpieczeństwa i interesów Rzeczypospolitej osłabieniem, jeśli nie demontażem, służby zagranicznej RP. Ustawa dotyczy bardzo ważnego, newralgicznego dla bezpieczeństwa i interesów Polski”. Tym samym zgadzają się z obawami ambasadora Piekarskiego co do kompetencji nowych kadr.
- Spowoduje to potężny bałagan w dyplomacji co najmniej przez okres 2-3 lat. W naszej służbie niezwykle ważne jest coś co nazywam pamięcią instytucjonalną. Doświadczeni pracownicy wiedzą dosłownie, jakie stosuje się procedury, z kim i jak się rozmawia, jakie pomysły się nie sprawdzają, a czego jeszcze nie próbowaliśmy - dodaje były ambasador w Izraelu, Belgi i Luksemburgu.
Dlatego choć zgadza się z kierownictwem resortu, że dyplomacja potrzebuje świeżej krwi to jednak, jak zaznacza, trzeba umiejętnie jej dolewać. Dodawać systematycznie młodych zdolnych do zespołów ze starszymi i doświadczonymi dyplomatami. W tym przypadku może być jednak inaczej.
- Zostawi się tylko tych, którzy odpowiadają kryteriom przyjętym przez rząd. Tych, na których lojalności i posłuszeństwo minister może liczyć. Proszę pamiętać, że tu zasada jest prosta: im mniejsze kompetencje tym większa zależność i posłuszeństwo - mówi ambasador Żółtaniecki.
Tymczasem trudno o gorszy czas na kadrowe eksperymenty w tak ważnym obszarze jak dyplomacja. Obecne problemy z jednością Unii, agresywną postawą Rosji i Donaldem Trumpem za sterami USA nawet od najbardziej doświadczonych dyplomatów wymaga maksymalnego wysiłku.
- Potrzeba nam ludzi, którzy nie będą się wdawali w awantury, jak ambasador Przyłębski, który w pierwszych dniach swojej służby w Berlinie skrytykował Niemców. Dyplomacja nie jest przedłużeniem polityki, ale jej uzupełnieniem. Powinna służyć łagodzeniu sporów, a nie ich zaognianiu - przypomina ambasador Ryszard Żółtaniecki.
W jego ocenie kryzys gospodarczy jeszcze tak naprawdę się nie skończył i z tego też powodu, nie jest to dobry czas na takie zmiany kadrowe. Co więcej w jego ocenie to jeszcze nie koniec, a dopiero początek. - Jeżeli obecnie rządzący utrzymają się dwie kadencja, wymienią całość kadr w dyplomacji. W tak krótkim czasie oznaczać to będzie poważne straty i koszty, choć nic spektakularnie się nie zawali z dnia na dzień - dodaje dyplomata.