Złe informacje świetnie się sprzedają. Jeśli czytelnik czy widz pójdzie tym tropem to dojdzie do wniosku, że nasz kraj stoi przed sporym kryzysem. O ile już nie nastąpił.
Całkiem niedawno głośnym echem odbijały się katastroficzne prognozy, straszące nieograniczonym wzrostem cen ropy, chętnie przytaczane w mediach. Banki i firmy analityczne prześcigały się w prognozach dotyczących drożejącego surowca w niedalekiej przyszłości. Dziś na szczęście do tych wykreowanych cen jest nam znacznie dalej. Bańka spekulacyjna zaczęła się kurczyć, a po rekordach zostało wspomnienie.
Oj, nie będzie to na rękę głoszącym hasła o początku szaleńczego wzrostu cen tak w kraju, jak i na świecie. Wszak ceny ropy miały istotny wpływ na ogólnie panującą w kraju drożyznę. Może warto zadać sobie trochę trudu i sprawdzić na ile nas w rzeczywistości stać. Wtedy jednak mogłoby się okazać, że nie ma tematu, bo tak naprawdę za średnią krajową możemy dziś kupić więcej niż przed rokiem, włączając w to benzynę.
ZOBACZ TAKŻE:
Co ciekawe, temat recesji świetnie się sprzedał wśród inwestorów. Chodzi mi tu głownie o tzw. ciułaczy, czyli w dużej mierze klientów funduszy. Tu złe informacje były wyjątkowo chętnie kupowane, by pozbyć się posiadanych aktywów. Problem w tym, że na tych transakcjach niewielu zyskało. Chcąc nie chcąc udało im się wepchnąć naszą giełdę w objęcia bessy. Oczywiście nie należy zapominać, że handel na rynkach finansowych opiera się na emocjach, a spadające ceny akcji to efekt pogorszenia nastrojów na całym świecie.
Należy także pamiętać, że rynek kapitałowy reaguje z wyprzedzeniem na to, co się dzieje w gospodarce. Tymczasem główny wskaźnik naszej giełdy, czyli WIG, jest jakieś 40 proc. niżej niż ponad rok temu. Teoretycznie sugerowałoby to co najmniej znaczne spowolnienie gospodarcze, jak to miało miejsce w okresie poprzedniej bessy. Na razie nic jednak nie wskazuje, żeby czarny scenariusz miał się ziścić. Na pewno zaś nie wskazuje na to kondycja naszych firm.
Kryzys boleśnie odczuły instytucje finansowe w USA i Europie. Jednak nie w Polsce. Nasze banki radzą sobie wyśmienicie, o czym świadczy ich kondycja finansowa, zupełnie odwrotnie niż w Stanach. A podobno chętnych na kredyty miało ubywać. Póki co banki zacierają ręce, bo mimo wzrostów stóp, obywatelom rosną pensje.
To co nam tak naprawdę grozi? Jeśli spojrzeć na przewidywania naszego banku centralnego, który ma najwięcej do powiedzenia w kwestii inflacji, grozi nam wzrost cen na poziomie bagatela 5 proc. co jest najniższym wynikiem w Europie Środkowo-Wschodniej.
ZOBACZ TAKŻE:
Jakby to nie robiło wrażenia, to nasza gospodarka wyhamuje i będziemy mieć 4,5 - 5 proc. tempo wzrostu gospodarczego. Te informacje nikogo specjalnie nie postraszą. Wcale nie dlatego, że nie świadczą o nadchodzącym kataklizmie, po prostu nikt ich nie kupi.
Prawdziwego kryzysu nikt rozsądny obywatelom nie życzy. Co jednak by się stało gdyby rzeczywiście stał się faktem? Wówczas przestałby być newsem. Wtedy nie pozostałoby nam nic innego jak sięgnąć po gazetę bądź pilota i wypatrywać rychłej poprawy. W końcu lada dzień zacznie się okres prosperity.