Wojciech Łuczak powiedział, że raczej nie był to sabotaż, ponieważ ze względu na obecność na pokładzie promu astronauty izraelskiego środki bezpieczeństwa były zaostrzone do maksimum. Podkreślił, że prom Columbia był już dość starym statkiem kosmicznym i możliwe jest, że podczas jego wchodzenia w gęste warstwy atmosfery część specjalnych płytek, które pozwalają wytrzymać wysokie temperatury, obluzowała się lub odpadła. To spowodowało, że bardzo wysoka temperatura uszkodziła konstrukcję tego - jak to określił - rakietoplanu. Podkreślił, że przekształcanie się rakiety w samolot podczas lądowania jest najbardziej niebezpiecznym momentem w całej misji.
Wojciech Łuczak powiedział, że po katastrofie wahadłowca Challenger w latach 80-tych wypróbowano procedurę opuszczania statku przez załogę - otwiera się boczny luk i kosmonauci przy pomocy specjalnej trampoliny są wypychani na zewnątrz. Taką procedurę przygotowano jednak wyłącznie na wypadek awarii podczas startu, kiedy prędkość jest mała. Natomiast opuszczenie pokładu wahadłowcu przy prędkości 19 tysięcy kilometrów na godzinę jest niemożliwe.