Pedagodzy mają dostawać o 5,35 proc. wyższą pensję. Nadal jednak będą jednymi z najgorzej opłacanych specjalistów. Nie podoba się to Związkowi Nauczycielstwa Polskiego, który nie wyklucza protestów.
Związek na swojej stronie opublikował list otwarty do minister Anny Zalewskiej.
"W nawiązaniu do pisma z 9 lutego 2018 r. Ministerstwa Edukacji Narodowej, dotyczącego projektu rozporządzenia w sprawie wysokości minimalnych stawek wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli, ogólnych warunków przyznawania dodatków do wynagrodzenia zasadniczego oraz wynagradzania za pracę w dniu wolnym od pracy, Związek Nauczycielstwa Polskiego negatywnie opiniuje przedłożony projekt" – czytamy w opublikowanym przez organizację komunikacie.
Jak wylicza ZNP, po zmianach nadal nauczyciele stażyści będą zarabiać poniżej minimalnego wynagrodzenia. To dokładnie 1877 zł, a dla nauczyciela kontraktowego to 1923 zł.
Przypomnijmy, że pensja minimalna od 1 stycznia 2018 roku wynosi 2100 brutto, a stawka za godzinę pracy - 13,7 zł brutto.
Zobacz: * *Nauczyciele: nadal nie wiemy, co będzie
W projekcie rozporządzenia określono nowe stawki wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli. Jak podaje Gazeta.pl, w ciągu trzech lat pensje mają w sumie wzrosnąć o 15,8 proc. Pierwsza – kwietniowa podwyżka da jednak nieznaczny wzrost wynagrodzenia – o 5,35 proc.
Według Związku faktyczna podwyżka wynagrodzeń w skali roku wynosić będzie w praktyce tylko 3,75 proc.: "odliczając inflację szacowaną w roku 2018 na 2,3 proc. uzyskujemy podwyżkę wynagrodzeń nauczycielskich na poziomie 1,45 proc." – kwituje Związek.
Domaga się także, aby w skali roku kalendarzowego podwyżka wyniosła 5 proc. Zaznacza również, że nadal podtrzymuje swój postulat zwiększenia wynagrodzeń o 15 proc. już od 1 stycznia 2018 roku.
Taki sposób naliczania wynagrodzeń ma być niezgodny z Kartą Nauczyciela. Z jej treści wynika bowiem, że podwyżka dla nauczycieli "następuje nie później niż w ciągu 3 miesięcy po ogłoszeniu ustawy budżetowej, z wyrównaniem od dnia 1 stycznia danego roku".
Jak podawała "Rzeczpospolita", cierpliwość nauczycieli się kończy. Szefowa resortu edukacji miała dostać ultimatum od związkowców. Zapowiadali oni, że jeśli do 30 kwietnia nie odbędą się rozmowy, rozpoczną akcję protestacyjną. Minister miała obiecać, że rozmowy wznowi pod koniec marca. Chodzić ma nie tylko o podwyżki, ale również o kwestie naliczania pensji.
MEN pieniądze na podwyżki miał zyskać, likwidując niektóre przywileje pedagogów oraz ucinając rezerwę celową. Dłuższa ma być także ścieżka awansu zawodowego z 10 do 15 lat, a jak wiadomo, to od niej zależy wysokość pensji.