Należy docenić ministra finansów Pawła Szałamachę, gdy wprowadza nowy podatek z przekonaniem, że ceny nie wzrosną. Gorzej, gdy tego przekonania nie podziela rynek. Jeszcze gorzej, gdy nie słucha nawet kontrolowana przez Skarb Państwa spółka.
- Rynek handlu detalicznego jest tak nasycony, że podniesienie cen przez jednego przedsiębiorcę spowodowałoby odpływ klientów do drugiego. Nie spodziewamy się zatem zbiorowego podniesienia cen - tak minister Szałamacha komentował w poniedziałek projekt opodatkowania handlu.
Minister zakłada najwyraźniej scenariusz, w którym buduje nową drogę jednokierunkową: do budżetu ściąga więcej pieniędzy ze sklepów, a te wchłoną nowy podatek. W co? Zapewne - jak zakłada minister - zrezygnują z części marży. Z tym założeniem są jednak dwa problemy.
Pierwszy jest taki, że sklepy nowej daniny nie wchłoną ot tak. Trudno zakładać, że właściciel Biedronki przejdzie obojętnie wobec konieczności zapłaty blisko 500 mln zł podatku, Lidl czy Tesco przełkną około 140 mln zł, a Auchan czy Kaufland nie zwrócą uwagi, że muszą dopłacić do budżetu ponad 90 mln zł.
Nawet gdy założymy optymistyczny scenariusz, że nie przełoży się to wprost na ceny, to sieci handlowe odbiją obciążenie na innych grupach. Jakich? Związkowcy - o czym pisaliśmy w money.pl - zupełnie serio obawiają się, że właściciele sklepów odmówią podwyżek pracownikom (a OPZZ postuluje, by za pracę w weekendy były wyższe stawki).
- Przy takim opodatkowaniu obrotu jest tylko jedna możliwość, aby ci, którzy zostali tym podatkiem obciążeni, nie stracili na zmianie - to zwiększenie marży. A to można zrobić tylko w jeden sposób: trzeba obciąć koszty, czyli zażądać niższych cen od swoich dostawców - to z kolei głos producentów żywności.
Takie rozwiązanie nie pozostanie bez wpływu na humor ministra finansów - bo należy się liczyć z tym, że notując niższe zyski, producenci zaczną płacić niższe podatki.
Jest jednak drugi problem z założeniem, że nowy podatek nie przełoży się na wzrost cen. Minister Szałamacha w zeszłym roku twierdził, że podatek od aktywów finansowych też nie będzie wpływał na opłaty w bankach.
W programie #dziejesienazywo Wirtualnej Polski mówił też, że konkurencję w ryzach będzie trzymał PKO BP, kontrolowany przez Skarb Państwa. I w razie podwyżek opłat i prowizji to prezes największego banku w Polsce wystosuje do rynku publiczne oświadczenie, zapraszając klientów innych podmiotów do siebie.
- Przyjdą do nich klienci tych banków, których zarządy strzelą sobie w kolano podwyższając prowizje i opłaty - mówił nam.
A gdyby prezes PKO BP nie zdecydował się na taki ruch? - To podejmuje błędną decyzję, nie chce pozyskać potencjalnych klientów ze względu na błędy konkurencji - twierdził minister.
Od tamtego momentu cenniki zmieniły m.in. mBank, Pekao, ING, Citi, Deutsche, Raiffeisen. Puentę do słów ministra Szałamachy dopisał w poniedziałek PKO BP, który pod względem cen nie jest konkurencyjny wobec innych graczy. Nie zaprosił jednak - jak sobie życzył minister - klientów zagranicznej konkurencji do siebie. Tylko... sam podniósł opłaty.
Aktualizacja: PKO BP podał, że podwyżka opłat jest rutynowym, corocznym działaniem. I nie ma związku z podatkiem bankowym, podobnie jak działania w poprzednich latach. Inaczej zresztą być nie może - przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych przypominał dziś bankom, że artykuł