O niedoborze przedszkolanek pisze w wtorek "Gazeta Wyborcza". Placówki narzekają, że mają wakaty, ale nie zgłasza się tylu chętnych, by je zapełnić. A jeśli już ktoś się zgłasza, to jest to często osoba bez doświadczenia, która często nie wie jeszcze, z jaką odpowiedzialnością wiąże się ten zawód.
Takie młode osoby często zatrudniają się, ale już po krótkim czasie rezygnują, twierdząc, że to nie dla nich. Zwłaszcza że pensje są w tym zawodzie niewspółmierne do odpowiedzialności, którą się ponosi.
Jak podaje "GW", nauczyciel stażysta zaczynający pracę w zawodzie może liczyć na nieco ponad tysiąc złotych na rękę. Później zarobki rosną do 1,5 tysiąca złotych. Wciąż bardzo mało, niewystarczająco nawet, by w dużym mieszkaniu wynająć samodzielne mieszkanie.
Dlatego właśnie, zamiast brać na barki dużą odpowiedzialność za niewielkie pieniądze, potencjalne przedszkolanki wybierają inną pracę. Więcej zarobi się chociażby pracując w dyskoncie.
Do podjęcia pracy nie zachęcają też - jak czytamy - zmieniające się zasady awansu nauczycieli. Obecnie nauczycielem dyplomowanym zostaje się po 10 latach pracy, a od września będzie to 15 lat.
Coraz więcej chętnych do pracy w tym zawodzie jest natomiast Ukrainek. W ich przypadku pozostaje jednak problem z honorowaniem ich ukraińskich dyplomów. Wtedy często okazuje się, że kandydatki muszą iść na kurs lub studia zaoczne i zatrudnić ich nie można - pisze gazeta.